Było ciepłe niedzielne popołudnie, a ja od dłuższego czasu siedziałem w stajni. Na początku postanowiłem wyczyścić solidnie Avenger'a. Po skończonej czynności sierść i kopyta konia lśniły jak chyba nigdy przedtem. Musiałem przyznać, że od tych kilku miesięcy gdy byliśmy w akademii ogier nabrał masy mięśniowej, która odznaczała się wspaniale między innymi na nogach. Poklepałem ogiera po szyi na co ten raczył odpowiedzieć cichym parsknięciem. Wyszedłem z boksu kasztana i zerknąłem na zegarek. Było jeszcze zdecydowanie za wcześnie, aby wracać do pokoju. New Day. Zawróciłem i leniwym krokiem udałem się do siodlarni. W taką pogodę nie można odpuścić sobie terenu. Wziąłem sprzęt ogiera i powędrowałem w stronę jego boksu. Okazało się, że samiec jest na pastwisku. Wziąłem linkę od kantara spod jego boksu i wyszedłem ze stajni. Dochodząc na jedno z największych pastwisk zobaczyłem New Day'a szalejącego na zielonej trawie. Biegał i wierzgał jak oszalały, i zwolnił przy bramie gdy w końcu mnie przy niej ujrzał.
Wziąłem konia i zaprowadziłem pod boks gdzie już wcześniej przyniosłem siodło i ogłowie. Osiodłałem go i wyjechaliśmy ze stajni, wprost na ścieżkę wiodącą do lasu. Koń szedł żwawo i co jakiś czas wyrywał do przodu, chcąc jechać szybciej. W pewnym momencie przyspieszyliśmy do kłusa. New chodził dziś wprost idealnie. Jednak znając życie na treningu już by się ociągał.
****
Koń brał głębokie oddechy po kilkunastu minutach biegu. Jego szyja i klatka piersiowa była spocona od wysiłku. Najwyższa pora wracać do akademii. Samiec szedł już znacznie wolniej. Jechałem na luźnej wodzy, aby koń mógł swobodnie wyciągnąć szyję. Kilka kroków New trzymał głowę przy samej ziemi, a potem gwałtownie ją uniósł i parsknął, nastawiając na dodatek uszy do przodu. Przecinaliśmy ścieżkę, wiodącą na tor crossowy. Wierzchowiec wygiął szyję i skierował swoje spojrzenie w tamtą stronę. Znacznie zwolnił kroku prawie się zatrzymując. Nagle na horyzoncie pojawił się zarys czarnej sylwetki konia,
który biegł z zawrotną prędkością. Szybko znalazł się obok nas i pomknął dalej. New przestąpił z nogi na nogę i obrócił się gwałtownie, gdy kary koń znikał już na jednej ze ścieżek. Nie miało sensu jechanie za koniem. Wiedziałem, że jest z akademii i byłem ciekaw czy jego właściciel zauważył jego zniknięcie.
*Następnego dnia*
Pierwsze co usłyszałem to dzwonienie mojego budzika. Wyłączyłem go czym prędzej i przewróciłem się na drugi bok. Nie miałem najmniejszej ochoty wstawać. Jednak koniec końców pod upałem się do pionu i udałem się do łazienki. Z tego co dobrze pamiętam - poranny trening to ujeżdżanie. Po kilkunastu minutach byłem już gotowy. Włożyłem buty, założyłem lekką kurtkę i wyszedłem z pokoju. Korytarzem udałem się w stronę wyjścia. Już po chwili znalazłem się na dworze, a ciepłe, wiosenne promienie słońca ogrzały moją twarz. Udałem się w stronę stadniny. Minąłem kilka osób z mojej grupy na dworze jak i potem w stajni. Poszedłem do siodlarni po sprzęt Avengera. Ogier był jeszcze zaspany. Nie dziwię się. Oczyściłem konia z kurzu i wyciągnąłem z grzywy i ogona kilka ździebeł słomy. Gdy dopinałem popręg, przeszła akurat trenerka i oznajmiła wszystkim, że trening odbywa się dzisiaj na dworze. Gotowi opuściliśmy boks, a zaraz potem stajnię i skierowaliśmy się na czworobok. Rozgrzewało się już kilka osób.
Wsiadłem na ogiera i dałem łydki, dzięki czemu samiec ruszył żwawym stępem i dołączyliśmy do pozostałych w rozgrzewce. Niedługo potem pojawiła się trenerka i ustawiła cavaletti na ścieżce. Gdy skończyła i wszyscy zgromadzili się na placu, poleciła przejechani przez drągi, najpierw w stępie, a potem w kłusie. Bez problemu wykonaliśmy z Av'em ćwiczenie i czekaliśmy na pozostałe.
****
Zaprowadziłem, zmęczonego po treningu, wierzchowca do boksu. Rozsiodłałem i nakryłem cienką derką.
- Wrócę po południu- poklepałem Avegera po szyi i opuściłem jego duży boks.
Szybkim krokiem udałem się do pokoju. Przebrałem się, dałem przy okazji psu jedzenie, którego wcześniej zapomniałem dać gdy wychodziłem zaspany na trening. Opuściłem pokój i udałem się na stołówkę.
****
Czy już wspomniałem, że nie na widzę poniedziałków? Wszystkie lekcje straszliwie mi się dłużyły. W końcu zadzwonił dzwonek oznajmiając koniec trzeciej przerwy, a tym samym rozpoczęcie czwartej godziny lekcyjnej, dopiero czwartej. Jeszcze dwie lekcje, nie licząc tej czyli lekcji żywienia i opieki nad końmi z panią Smith. Ostatnie piętnaście minut najbardziej mi się dłużyło, a tym samym się "wyłączyłem". Okazało się, że w nieodpowiednim momencie, bo akurat wtedy nauczycielka mówiła o projekcie, który mamy wykonać w przydzielonych przez nią parach. Po dzwonku, wychodząc każdy miał odebrać wydruk z tematem projektu, terminem oddania i osobą z którą mamy go wykonać. Wyszedłem z klasy. Projekt miałem zrobić z Zoey Caillte. Kojarzyłem dziewczynę z niektórych lekcji, które mieliśmy razem i z tego co wiem jest tu od niedawna. Zostały jeszcze dwie lekcje. Postanowiłem znaleźć ją po lub przed treningiem popołudniowym. Na pewno będzie kręciła się gdzieś w stajni.
*Około godziny 15:30*
Do treningu zostało jeszcze pół godziny. Postanowiłem wyjść szybciej i znaleźć Zoey. O 16:00 miałem skoki, a dziewczyna, która była w trzeciej grupie, western. Nie przepadam za tą dyscypliną. Przechodząc koło jednego z padoków ujrzałem, przynajmniej tak mi się wydawało, tego samego konia co wczoraj w lesie. Biegał po trawiastym placu jakby miał nieskończone pokłady energii. Kilka metrów dalej, przodem do mnie, o drewniany płot opierała się dziewczyna i z lekkim uśmiechem spoglądała na wierzchowca. Podchodząc bliżej, rozpoznałem dziewczynę, ale nie byłem do końca pewien czy to Zoey. Jednak postanowiłem podejść do dziewczyny.
- Twój koń?- spytałem i również oparłem się o drewniany płot
Dziewczyna spojrzała na mnie niepewnie, ale potem wyraz jej twarzy lekko się rozluźnił.
Zoey? Mam nadzieję, że nie zawaliłam za bardzo :?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz