Strony

czwartek, 16 listopada 2017

Od Rey c.d. Aaron

Moja głowa nagle zsunęła się z całkiem wygodnego oparcia, tym samym budząc mnie niesamowitym bólem karku. Kto by pomyślał, że spanie z głową wciśniętą pomiędzy oparcie fotela, a szybę samochodu, co rusz podskakującego na wybojach, przyniesie taki, a nie inny efekt.
Jęknęłam rozmasowując szyję. Do końca tego dnia będzie mnie boleć, a już nie wspominając o całym kręgosłupie powyginanym jak chiński paragraf, bo przez dłuższy czas nie mogłam znaleźć idealnej pozycji, w której mogłabym zasnąć.
- Za niecałe trzy godziny dojedziemy do celu - powiedział starszy kierowca z taką miną, jakby to, że wstałam było koszmarem. Nie wydawało mi się, żebym źle zachowywała się jako pasażer, ale najwidoczniej w ogóle to, że ten człowiek musiał się zwlec z łóżka rano i zabrać mnie do Newbury, było dla niego zbyt wielkim wysiłkiem, nawet biorąc pod uwagę, że byłam mu winna całkiem sporą sumę pieniędzy za przejazd.
- Zatrzymamy się w jakimś barze? - zapytałam próbując dostrzec jakikolwiek bilbord, obwieszczający, że za następnym zakrętem znajduje się jakaś tania restauracja.
- Nie mamy... - mężczyzna nie zdążył dokończyć zdania, bo właśnie w zasięgu mojego wzroku pojawiła się oświetlona reklama cocktail baru.
- Big Betty! - krzyknęłam przyciskając twarz do szyby, żeby w tym całym mroku jeszcze lepiej widzieć blondynkę w fartuchu, która siedziała z założonymi nogami na jakimś brytyjskim samolocie, z ubijaczką do jajek w prawej ręce i tacą z deserem na drugiej dłoni. - Dopłacę ci za godzinę i postawię kolację, ale tam skręć! - obróciłam się nagle w kierunku kierowcy, z ogromnym uśmiechem od ucha do ucha. Na szczęście nie musiałam czekać zbyt długo na podjęcie decyzji, bo po chwili szare audi skręciło w pierwszy zjazd po prawej.

- Myślisz, że to będzie wyglądać jak na tym filmie? Jedzenie będzie przynosić Merrylin Monhrol i będą sprzedawać ćwierćfunciaka z serem? - wyszłam z auta patrząc na świecącego Big Bena z nazwą restauracji.
- Ta kobieta nazywała się Marilyn Monroe, nie sądzę też, żeby którakolwiek kelnerka była za nią przebrana i pragnę panience przypomnieć, że jesteśmy w Anglii, a nie w śmierdzącej olejem Ameryce. To nie jest film jakiegoś tam Tarantino - staruszek powiedział mi to prosto w twarz i pierwszy wszedł do środka.
- Skoro to Anglia, to gdzie pańskie maniery, panie Sherlock! - odburknęłam wchodząc do ciepłego pomieszczenia tuż za nim.
Tak jak mój siwy "przyjaciel" powiedział, ani nie serwowali ćwierćfunciaka, ani jego "Marilyn Monroe" się w ogóle nie pojawiła. Za to kazali sobie płacić za małe porcje trzy razy więcej, a staruszek z uśmiechem patrzył jak staram się grzecznie odmawiać kelnerowi, który cały czas próbował dolać nam wody, która w końcu kosztowała mnie na paragonie prawie tyle co sam milkshake, którego zamówiłam.

- Nawet wódka mnie tyle w życiu nie kosztowała co dzisiejsza kolacja - westchnęłam rozsiadając się na fotelu pasażera. - Co oni dolewali do tej wody... Eliksir życia?
Mężczyzna milczał, ale w odbiciu lusterka widziałam jak uśmiechnął się pod nosem
Tobie by się przydało - pomyślałam, patrząc na jego siwe włosy.

Po całych trzech godzinach podróży, zobaczyłam w świetle latarni wierzę zegarową, a po chwili duży biały napis na czarnym tle "Beynon.L.", na jednym z budynków. Sama wyciągnęłam z bagażnika wszystkie swoje bagaże i zapłaciłam kierowcy, który tylko skiną głową i odjechał.
- A jedź w trzy diabły - warknęłam i pociągnęłam swoje walizki w stronę ulicy Northcroft Lane. Prawie wpadając na jakąś latarnię minęłam sklep z drzwiami w kolorze miętowym i w końcu stanęłam pod drzwiami z numerem piętnaście.
- A teraz oddech i pukaj - powiedziałam sama do siebie i wdychając świeże powietrze zadzwoniłam dzwonkiem.
Ciotka Jacqueline wyskoczyła nagle zza drzwi i uściskała mnie tak, że byłam już prawie pewna, że zaraz zostanę uduszona.
- Rey! Jak dawno się nie widziałyśmy! Ostatnio miałaś jakieś dwanaście lat. Wyrosłaś na piękną kobietę! Wchodź do środka, kochana. Jesień w Anglii nigdy nie jest ciepła - niemalże od razu wciągnęła mnie wgłąb domu i postawiła przed kominkiem.
- Nie jest tak znowu zimno jak w Sankt Petersburgu - uśmiechnięta zdjęłam kurtkę i usiadłam na skórzanym fotelu.
- No tak, słynna Wenecja Północy - Jacqueline pokiwała głową stawiając na stoliku talerz z ciastem brownie. - Jak ci się tam mieszka? Znasz już język? - usiadła naprzeciwko mnie i spojrzała wyczekująco.
- Pogoda nie jest jakaś zniewalająca, ale za to miasto piękne. Język opanowałam w jakieś cztery lata. Jestem pod tym względem beztalenciem, a przynajmniej tak mówi babcia. Dziadek ostatnio podupadł na zdrowiu, ale lekarze mówią, że wszystko będzie w porządku - odpowiedziałam zjadając kawałek ciastka. Ciotka nie wyglądała jakby ta odpowiedź ją usatysfakcjonowała, a ja niestety dobrze wiedziałam, co chciałaby teraz ode mnie usłyszeć. Westchnęłam cicho. - Przez całe te osiem lat, nigdy nie zobaczyłam się z mamą.
- I dobrze - kobieta zdziwiła mnie swoją nagłą odpowiedzią. Jak to "i dobrze"? Bałabym pewna, że próbowałaby mnie do czegoś przekonywać, tak jak wszyscy w Petersburgu, którzy uważali, że powinnam jej wybaczyć i się z nią spotkać. - Nie ma co oglądać. Kiedy ostatnio widziałam Elise, była już chyba na tysięcznym odwyku, a dalej chwiała się jak pijana obijając się co jakiś czas o ściany w swoim mieszkaniu - wzruszyła rękami i znowu zniknęła w kuchni, żeby po chwili przynieść nam herbatę z imbirem.
Przez dłuższą chwilę nie wiedziałam co powiedzieć, a cisza chyba zaczęła dobijać nas obie.
- Widziałaś kiedykolwiek Dziennik Bridget Jones?
Pokręciłam głową marszcząc brwi.
- W takim razie musisz zobaczyć!
Nim ugryzłam kolejny kawałek brownie w całkowitym spokoju, zostałam pociągnięta przed telewizor, oglądnęłam wszystkie trzy części Bridget Jones, moja szafa powiększyła się o dwie wieczorowe sukienki zaprojektowane przez ciocię Jacqueline i przegadałam z nią całą noc.

Wyjechałam w końcu dopiero koło godziny trzynastej, co oznaczało, że do nowej szkoły dotrę mniej więcej rano, koło ósmej, następnego dnia. Pożegnałam się z ciotką i chociaż to rozstanie było najtrudniejszym jak dotychczas, bo po takim wieczorze nie można byłoby pożegnać się zwykłym "no to cześć i do zobaczenia", to z drugiej strony byłam szczęśliwa, bo nareszcie mogłam w miarę spokojnie zasnąć na tyłach całkiem sporego samochodu z nowym kierowcą, który nareszcie zachowywał się jak normalny człowiek.
Co jakiś czas budziłam się na postojach w mało ciekawej okolicy, na dodatek non stop padało, więc zajęta sprawdzaniem mediów społecznościowych, straciłam poczucie czasu.

- Jeszcze dziesięć minut - młody kierowca uśmiechnął się do mnie, potrząsając moim ramieniem. Poruszyłam się niespokojnie i ziewając otworzyłam oczy.
- Widzę... las - podniosłam jedną brew do góry i spojrzałam pytająco na faceta.
- Ano las, faktycznie - przytaknął, ze skupieniem obserwując drogę.
- Nie mów, że wysadzisz mnie w jakimś lesie i będę musiała iść resztę drogi na nogach - znowu wyglądnęłam przez okno. Po dwóch lub trzech minutach wjechaliśmy w jakieś łąki, droga nie zmieniła się, za co dziękowałam bogom, bo nie zniosłabym kolejnych wyboi. Mogłabym przysiąc, że zaczął boleć mnie brzuch ze zdenerwowania i z tego, że nie mogłam wytrzymać już napięcia. Byłam ciekawa jak to wszystko wygląda na prawdę, a nie tylko na zdjęciach. Chciałam nareszcie usiąść na Tormundzie i wszystko zwiedzić, a potem przejechać się na motocyklu do miasta i napić się dobrej kawy. Miałam tyle planów, za które już chciałam się wziąć jeszcze dziś, a jeszcze czekało mnie wypełnianie papierów i wiele innych pierdół, w związku z tym, że ten rok szkolny zaczynałam całe trzy miesiące później.
Wreszcie zobaczyłam bramę wjazdową, a potem główny budynek uniwersytetu. Serce wyrywało mi się z piersi ze zdenerwowania. To wszystko robiło przede mną kolosalne wrażenie, a nie widziałam nawet połowy tego co było pokazywane na zdjęciach w internecie.
Samochód zatrzymał się przed głównym wejściem i dopiero wtedy poczułam strach. Jadąc tu miałam jeszcze do załatwienia jakieś swoje małe sprawy, jeździłam od znajomych dziadków i rozwoziłam ważne dokumenty, bo babcia nie ufała poczcie, albo odwiedzałam jakąś dalszą część rodziny, a to wszystko sprawiało, że sam fakt zmienienia szkoły stawał się czymś odległym.
Wysiadłam, wcześniej jeszcze instruując kierowcę gdzie powinien zostawić moje walizki. Zanim jeszcze postanowiłam wejść do środka, usiadłam na ławce i wypaliłam jednego papierosa, który na zimnym powietrzu mi nie smakował i z trudem powstrzymywałam się, żeby nie zejść śmiertelnie na kaszel, z tego powodu.
- A podobno jestem odważna... - mruknęłam sama do siebie naciskając na klamkę.
Samo załatwianie spraw związanych z pokojem, opłatą za miejsce w garażu i zajęcie się Tormundem, bo w końcu konia i motocykl  musiałam wysłać tu jeszcze na początku roku szkolnego, było czasochłonne. Dostałam plan zajęć, plan całego uniwersytetu i miałam zgłosić się jutro, żeby przydzielili mi kogoś kto miałby mnie oprowadzić po całym terenie. Wyszłam ze środka po godzinie, a może i po dwóch.
Przerzucałam w rękach kluczyki do pokoju zastanawiając się jak to wszystko będzie wyglądać, oczywiście kiedy mijałam jakąś grupkę ludzi podnosiłam głowę do góry i udawałam, że może i jestem tu pierwszy raz, ale już się na wszystkim znam i panuję nad sytuacją. Debilizm, ale chyba odrobinę pomagał.
Minęłam się właśnie z swoim kierowcą, któremu została do zaniesienia tylko jeszcze jedna torba, którą w końcu wzięłam sama pod ramię. Zapłaciłam mu, a on zniknął z podjazdu tak szybko jak się pojawił.
Weszłam do wskazanego przez panią Ruby Stewart budynku, który mimo tego, że wyglądem bardzo przypominał sam główny budynek, był podobno domem uczniów. Przeszłam przez cały parter rozglądając się po napisach i numerach na każdej sali. Pokoje uczniowskie musiały zaczynać się pewnie dopiero od pierwszego piętra. Zrobiłam zupełnie niepotrzebną rundkę po korytarzu i kolejny raz musiałam wspiąć się na górę, ale teraz byłam już trochę bardziej pewna tego, że znajdę swój numer pokoju.
Ruszyłam przez kolejny korytarz, rozglądając się na prawo i lewo, w poszukiwaniu drzwi z numerem "47". Kilka razy sprawdziłam również czy czasem nie pomyliłam się co do numeru i tym oto sposobem, kolejny raz gapiąc się na wygrawerowany numerek na zawieszce klucza prawie wpadłam na jakiegoś chłopaka.
- Rey, jestem Rey - odwzajemniłam uśmiech i w myślach uderzyłam się otwartą dłonią w głowę. Miałam wielką nadzieję, że jeszcze dzisiaj przynajmniej uniknę spotkania z kimkolwiek, no i jeszcze trzeba było dodać, że nogi mi trochę zmiękły na widok chłopaka, a to nie był dobry znak. - Dziękuję ci. Wiesz może gdzie jest czterdziestka siódemka?
Oddychaj Rey, oddychaj - mówiłam do siebie w myślach.

Aaron?

PD: 1679 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz