Strony

piątek, 8 czerwca 2018

Od Felicity do Zaina

Chciało mi się śmiać z samej siebie, kiedy Zain wychodził z pokoju, by zaparzyć kolejny kubek herbaty. Moja opinia o chłopaku zmieniała się szybciej niż trwa przejażdżka na najszybszym rollecoasterze. Kiedy już prawie potrafiłam przyznać, że Malik jest całkiem w porządku i jesteśmy na dobrej drodze do zostania dobrymi znajomymi, nagle wykonywał jakąś czynność, która w moich oczach znowu zmieniała go w kompletnego kretyna, a jego towarzystwo irytowało mnie w takim stopniu, że ledwo nad sobą panowałam. Niemniej jednak nie mogłam zaprzeczyć, że jego wizerunek znacznie ocieplił się w moich oczach od incydentu w barze, kiedy to zamieniliśmy ze sobą pierwsze słowa. A dokładniej, gdy chłopak na mnie naskoczył. Nie dosłownie oczywiście, fuj.
Korzystając z wolnej chwili, postanowiłam sprawdzić w jak dużym stopniu mój kiepski stan zdrowotny odbija się na prezentacji zewnętrznej. Miałam nadzieję, że mimo nieznacznie bledszej twarzy nie zauważę większej zmiany, jednak kiedy niezdarnie podniosłam się z łóżka i wszedłszy do łazienki, spojrzałam w duże lustro wiszące nad umywalką, musiałam na chwilę przystanąć, by przyswoić sobie kilka różnić, które zaszły w moim wyglądzie od czasu wpadnięcia do jeziora. Oczywiście, moja skóra nie przypominała mleka czy papieru, a ja nie wyglądałam jak chodząca śmierć, ale dotarło do mnie, że przez kilka dni czeka mnie trudna walka z przeziębieniem. Zbladłam na twarzy o jakiś ton albo dwa z wyjątkiem policzków, wąskiego pasa skóry pod oczami oraz nosa, które wyglądały jakbym przesadziła z różem albo rozsmarowała na nich cienką warstwę taniego keczupu. Mama zawsze żartowała, że podczas choroby albo w przypadku złego samopoczucia przypominam naburmuszonego, porzuconego przez właścicieli mopsa. W tamtej chwili byłam nieprawdopodobnie blisko do przyznania jej racji.
- Szlag by to - mruknęłam pod nosem, nawet nie trudząc się by spróbować uśmiechnąć się do swojego odbicia w lustrze. Zamiast tego wzięłam z półki krem CC i nałożyłam sobie jego niewielką ilość na twarz, nakładając nieco więcej na zaczerwienienia. Liczyłam na to, że następnego dnia koloryt mojej cery wróci do normy, jednak cichy głosik z tyłu głowy szeptał mi, że to tylko marzenie ściętej głowy i jutro będę wyglądać sto albo nawet sto pięćdziesiąt razy gorzej. Niemniej nie miałam zamiaru opuścić ani jednej lekcji, bowiem obecność była dosyć ważną pozycją, jeśli chodziło o kryteria oceniania dotyczące wybrania odpowiednich kandydatów do otrzymywania stypendium naukowego, o którego przedłużenie o kolejny semestr się starałam.
Przeczesawszy włosy szybkim ruchem szczotki, by nadać im puszystości, wróciłam do sypialnianej części swojego lokum i rozejrzałam się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegoś, czym moglibyśmy się zająć przez najbliższy czas. Większość z posiadanych przeze mnie gier planszowych była przeznaczona dla minimum czterech graczy - dało się grać w dwójkę, ale wtedy nie dawało to tak dużej frajdy. A szkoda, bo ostatnio bardzo polubiłam Cluedo przywiezione przez Cadlynn jako prezent powitalny i w które grałam kilkakrotnie z Archiem i Emerson, radząc sobie, chyba, całkiem nieźle. Ostatecznie mój wybór padł na kalambury. Zaczęłam ostrożnie przeszukiwać szuflady biurka, by odnaleźć kolorowe samoprzylepne karteczki i przynajmniej jeden z moich wielu długopisów, które nagle jakby zapadły się pod ziemię. W pewnej chwili nieco mocniej szarpnęłam za jedną z teczek, a moja ręka cofnęła się gwałtownie do tyłu, która z kolei pociągnęła za sobą tą okropną szufladę. Część mebla uderzyła z łoskotem o drewnianą podłogę tuż obok dywaniku i drzemiącego na nim spokojnie Gandalfa, który dosłownie w ułamku sekundy, kompletnie zapominając o swoim starczym lenistwie, czmychnął pod łóżko.
- Nie ma mnie kilka minut, a ty już niszczysz swoje otoczenie - odruchowo odskoczyłam od biurka z lekkim przestrachem, który chwilę później zamaskowałam zwykłą obojętnością. Zdziwiło mnie, że nie usłyszałam jak Zain wchodzi do środka, jednak zaraz po tym uznałam, że po prostu musi to robić bardzo, bardzo cicho. Cóż, po tylu wizytach w różnych pokojach musiał nauczyć się radzić sobie z ciszą nocną i pilnującymi akademik dyżurnymi.
Zauważyłam, że chłopak lustruje uważnym wzrokiem moją twarz. W przestrachu, że gdzieś źle rozsmarowałam krem odwróciłam się do niego tyłem, udając, że czegoś szukam - karteczki i coś do pisania znalazłam, kiedy szuflada wypadła z szyn i jej zawartość rozsypała się po podłodze - i dyskretnie obejrzałam się w stojącym na blacie lusterku z westchnieniem ulgi stwierdzając, że wyglądam w porządku i nie mam na twarzy żółto-pomarańczowej plamy. Uff.
- Zagramy w kalambury. Jak Watson i Sherlock na kawalerskim Johna - zignorowałam jego poprzednie zdanie, przywołując na twarz lekki, mogący sprawiać wrażenie wymuszonego uśmiech.
- Chodzi o 'Kto jest kim'?
- Tak, dokładnie o to. Mniejsza o nazwę, ważne, że wiesz o co chodzi - spróbowałam powstrzymać się przed prychnięciem, jednak próby te sprawiły, że ostatecznie zakończyłam swoje słowa dziwnym, może trochę śmiesznym sapnięciem. Podałam mu stosik karteczek i długopis, po czym klapnęłam na łóżko, sadzając się tuż przed poduszkami. Zainowi zostawiłam przestrzeń, którą zwykle zajmowały moje nogi.
Kiedy Malik zajął swoje miejsce, zabrał się za wymyślanie rzeczy, którą miałam zostać. Zajęło mu to dłuższą chwilę, podczas której i ja rozmyślałam nad osobą, którą na potrzeby gry miał się stać.
Pozwoliłam mu przyczepić żółtą karteczkę do swojego czoła.
- Zasłoń sobie oczy - rozkazałam, zanim napisałam cokolwiek na kawałku papieru. Brwi Zaina uniosły się ku górze w wyrazie zaskoczenia, a usta lekko rozchyliły się, jakby chciał zaprotestować, jednak jednocześnie wyczytał z zaciętego wyrazu mojej twarzy, że to nic nie da. Ostatecznie westchnął jedynie, jakby zgodą wyświadczał mi jakąś okropnie wielką przysługę, zacisnął oczy i je zakrył. Nabazgrałam na kartce 'Harry Potter' i przyłożyłam na moment jedną z swoich dłoni na jego, żeby przypadkiem nie próbował podglądać, drugą przyklejając mu do czoła, może odrobinę mocniej niż zazwyczaj się to robiło. - Możesz zacząć.
- Czy jestem kobietą?
- Skąd pomysł, że zrobiłabym cię babką? Nie zasługujesz na bycie przedstawicielem płci pięknej - Zain spojrzał na mnie jakby z lekkim znudzeniem, więc zacisnęłam usta w wąską kreskę i po chwili dodałam. - Nie, nie jesteś kobietą. A czy ja jestem?
- Podobno tak - odpowiedział powoli.
- Nie możesz powiedzieć, że podobno. Tak czy nie?
- Tak, jesteś kobietą - przewrócił oczami i na chwilę zamyślił się nad kolejnym pytaniem. - Czy jestem popularny?
- Tak, nawet bardzo - zanim się odezwałam, skinęłam nieznacznie głową. - A czy ja jestem postacią prawdziwą?
- Jak najbardziej. Czy jestem artystą? W sensie, muzykiem, wokalistą, aktorem.
Gra toczyła się dłużej niż zakładałam i była zdecydowanie trudniejsza niż mogłoby się wywnioskować ze scen znajdujących się w różnych filmach czy serialach. Nie miałam zielonego pojęcia kim mogłabym być, za to Zain był coraz bliżej odgadnięcia swojej postaci. Niezbyt mi się to podobało, ale nie byłam w stanie zrobić nic z wyjątkiem czekania na jego odpowiedź i kontynuowania prób zgadnięcia kim, do cholery, byłam.
- Harry Potter - wypalił z szerokim uśmiechem, czerpiąc widoczną satysfakcję z tego, że udało mu się wygrać. - Wiedziałem już wcześniej, ale liczyłem, że wpadniesz na trop swojej osoby.
- Przysięgam, Zainie Maliku, że jesteś największym kretynem jakiego spotkałam - powiedziałam z uśmiechem, który dodatkowo podkreślił żartobliwy ton mojej wypowiedzi.

Wszystkie, dosłownie wszystkie przypuszczenia dotyczące mojego samopoczucia się potwierdziły, brutalnie i gwałtownie gasząc ostatnie iskierki tlącej się we mnie nadziei. Najchętniej zostałabym w łóżku i poprosiła Emerson, żeby ta dostarczała mi kubki z gorącą herbatą, jednak jednocześnie zdawałam sobie sprawę z roli stypendium w mojej edukacji i po prawie piętnastominutowej walce samej ze sobą, niezdarnie wstałam z łóżka, kierując swoje ociężałe kroki ku łazience. Tylko ta czynność niemal zwaliła mnie z nóg, więc chwyciłam się jedną ręką umywalki. Grypa była dla mnie czymś naprawdę rzadkim, ostatnim razem przechodziłam przez nią chyba w wieku ośmiu lat, a chociaż kilkakrotnie bolało mnie gardło albo złapał mnie katar, dawno nie spędziłam dnia w łóżku z powodu choroby. Po pospiesznym doprowadzeniu się do porządku, sięgnęłam do schowanej w szafce apteczce i wyciągnęłam z niej pudełko tabletek przeciwbólowych i jakiś syrop, który mama wcisnęła mi przed wyjazdem, twierdząc, że może mi się przydać. Dzięki, mamo.
Połknęłam najpierw jedną, a tuż przed wyjściem jeszcze drugą, tak na wszelki wypadek.
Otworzywszy rano okno, uznałam, że w ciągu dnia powinno być dość ciepło, więc nie muszę wciskać się w grube, trzymające ciepło ubrania. Ostatecznie zdecydowałam się na miękki, śnieżnobiały sweter, wciskając jego końcówki pod dżinsową spódnicę typu a-line kończącą się przed kolanem. Nie zapomniałam oczywiście o cienkich rajstopach w cielistym kolorze, a stopy wcisnęłam w swoje adidasy w kolorze swetra. Świeżo umyte i wysuszone włosy dokładnie rozczesałam, zagarniając je w taki sposób, że opadały tylko na jedno ramię. Chwyciłam torbę, nie zawracając sobie głowy tym, żeby sprawdzić, czy mam wszystkie potrzebne na dzisiejszych zajęciach rzeczy i tchnącą z każdego mojego gestu niechęcią, ruszyłam ku stołówce. Włożyłam wszystkie swoje siły w uważanie na innych uczniów, starając się na nich nie wpaść, by nie zrobić się z siebie zdobywczyni tytułu Największej Niezdary Szkoły i po zrobieniu sobie ogromnego kubka gorącej herbaty z cytryną, miętą i ogromną ilością miodu oraz nałożeniu na talerz niewielkiej ilości jeszcze parującej jajecznicy z bekonem, ruszyłam ku stolikowi, przy którym siedzieli już Emerson i Archie. Oboje unieśli głowy na dźwięk odsuwanego krzesła, jednak zamiast, zwyczajowo, uśmiechnąć się na powitanie i włączyć mnie do rozmowy, zawiesili spojrzenie na mojej twarzy w ten irytujący sposób, w jaki robiła to moja matka albo babka. W międzyczasie wymienili jeszcze to charakterystyczne dla będącego blisko rodzeństwa porozumiewawcze spojrzenie.
- Na litość boską, robi się ciepło, a ty od razu chorujesz? - moja przyjaciółka spojrzała na mnie z wyraźną dezaprobatą, jakbym złapała grypę specjalnie. Niemal w tym samym momencie sięgnęła po swoją torbę i wyjęła z niej pudełko wilgotnych chusteczek do demakijażu - poznałam po opakowaniu, mamy takie same. Dyskretnie przyłożyła ją do skóry obok mojego lewego oka, wycierając ją delikatnie. - Miałaś tu trochę tuszu. Poza tym, jesteś rozpalona jak piec. Powinnaś wrócić do pokoju i się przespać, to zawsze pomaga.
Prychnęłam cicho w odpowiedzi.
- Może nie będę dzisiaj najlepszym towarzyszem, ale czuję się całkiem okej - skłamałam i spróbowałam się uśmiechnąć dla podkreślenia autentyczności swoich słów, ale chyba moja mina bardziej przypominała grymas, bo Archie westchnął pod nosem, co po chwili zrobiła również Emerson. Niemniej jednak porzucili temat mojego samopoczucia, zajmując swoje głowy nowym tematem, a mianowicie chłopakiem Emerson. Rudowłosy, jak przystało na kochającego starszego braciszka, wyglądał jakby szatynka torturowała go każdym wspomnieniem o chłopaku, z którym obecnie się spotykała i gdyby tylko mógł, zamknąłby dziewczynę w pokoju, by nie mogła pójść na żadną z tych 'schadzek', jak to wcześniej nazwał Archie. Emerson za to promieniała, radośnie paplając o tym, co razem robili i jakie miejsca odwiedzili poprzedniego wieczoru. Była totalnie oczarowana tym chłopakiem, co było widać w każdym jej słowie czy geście, kiedy o nim mówiła. Przysięgam, że uśmiech nie zszedł jej z twarzy nawet przez moment.
- Widzimy się klasie - uśmiechnęłam się na odchodne i skierowałam się z tacką z pustymi naczyniami do przeznaczonego na nie miejsca. Uśmiechnęłam się życzliwie do jednej z kucharek, która zabrała ode mnie rzeczy i skierowałam się ku wyjściu ze stołówki, w drzwiach prawie wpadając na Zaina. - Och, cześć.
Zmierzył mnie szybko spojrzeniem.
- Nie wyglądasz najlepiej. Powinnaś zostać w łóżku, w końcu to tylko kilka lekcji - pominął przywitanie, nawet się nim nie trudząc.
- Dzięki, wszyscy uwielbiają słyszeć od rana, jak źle się prezentują - burknęłam dość nieprzyjemnie, wciskając dłonie do kieszeni spódnicy. - Nie czuję się najgorzej, dziękuję za troskę. Powinieneś się pospieszyć, jeśli chcesz coś zjeść i zdążyć na lekcje.
- Fakt.
Uśmiechnęłam się słabo i wznowiłam swój marsz w kierunku sali lekcyjnej.

Zain?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz