Rozpoczęłam dzień tak jak zwykle, lecz nie myślałam, że bardziej pechowego dnia mieć nie można. Zaczęło się to bowiem od znalezienia moich ulubionych bryczesów, których lej wytarł się tak bardzo, że powstała ogromna dziura.
Właśnie w tych bryczesach odnosiłam największe sukcesy w mojej jeździeckiej karierze. Również i w tych spodniach pierwszy raz usiadłam na grzbiecie Mefista. No cóż, stało się. Założyłam nowe, szare bryczesy i ruszyłam do łazienki. Tam śmierć poniósł mój nowo kupiony puder, a niech to szlag.
-Spokojnie Naomi, to tylko złośliwość rzeczy martwych. Ogarniesz się do końca i pójdziesz do stajni.
***
Odetchnęłam głęboko świeżym, wiosennym powietrzem w drodze do głównego budynku stadniny. W momencie przekroczenia progu stajni intuicyjne wyczułam, że z Meffem jest coś nie tak. Prędko podeszłam do boksu karusa, który leżał na stercie słomy. Od razu wiedziałam - kolka. W mgnieniu oka zadzwoniłam po weterynarza, jednocześnie próbując zmusić ogiera do wstania. Na jego pysku malowało się zmęczenie walką z bólem.
Udało mi się zmobilizować Mefista i wyciągnąć go z boksu. W tym samym czasie do stajni wpadł zdyszany weterynarz i zbadał dokładnie ogiera, podając mu odpowiednie leki na zwalczenie kolki.
- Jednoznacznie stwierdzam, że musiał trafić na coś nowego na pastwisku lub w lesie, stąd ta kolka. Jest jednak dzielny i silny, nic chłopaka nie złamie. Proszę odpuścić sobie jakiekolwiek treningi na następne dni i dopilnować, aby zażył lekką dawkę ruchu i odpoczywał w spokoju - podsumował weterynarz, poklepując karusa po szyi.
Podziękowałam serdecznie i odprowadziłam lekarza do wyjścia. Nie mogłam uwierzyć, że to akurat dziś przytrafiają mi się takie rzeczy.
Wróciłam do boksu ogiera, stał i patrzył na mnie swoimi mądrymi oczami. Pogłaskałam go delikatnie po pysku i szyi. Cały grzbiet miał mokry, więc przejechałam suchą garścią słomy po spoconym ciele wierzchowca. Aby nie marnować czasu, sięgnęłam jedną ze szczotek ogiera i powolnymi ruchami wyczesałam resztę sierści czarnej jak węgiel. Oczyściłam też kopyta i założyłam jego niebieski kantar, aby dopiąć uwiąz i wyjść z Mefistem na zalecony od weterynarza spacer.
***
Słońce świeciło już wysoko nad horyzontem. Ptaki ćwierkały wesoło, nadając uroku początku dnia.
Z koniem u boku spokojnym i lekkim tempem krążyłam wokół terenów stadniny. Stukot kopyt karusa wybijał się mocno wśród wszechobecnej ciszy.
Ten klimat pozwolił mi szybko ochłonąć i pozbyć się nerwów siedzących we mnie. Widok Mefista męczącego się z kolką był dla mnie straszny i stresujący, ale w tamtej chwili nie mogłam tego okazać, inaczej Meff tak samo zacząłby panikować, co mogło by pogorszyć sprawę. Jednocześnie obwiniałam się za to, że tak późno zareagowałam. Gdyby nie użalanie się nad starymi bryczesami czy głupim pudrem ogier o wiele szybciej otrzymałby pomoc i uniknął by nieprzyjemnych dolegliwości.
***
Zbliżając się powoli do głównej drogi, z której można szybko dotrzeć do stadniny, dobiegł mnie typowy zgiełk często używanej drogi. Lecz w tym ogólnym hałasie tylko spostrzegawcze jeździeckie ucho mogło wychwycić przybywający z niedaleka, jakże nie inny, charakterystyczny stukot kopyt.
Pewnie to koński zbieg z Akademii, pomyślałam, więc wyszłam na chwilę na szosę, aby rozejrzeć się i ustalić, skąd dokładnie nadchodzi uciekinier.
Nie myliłam się, biegł galopem po szosie prowadzącej do stadniny. W momencie gdy zobaczył mnie i mego towarzysza, zwolnił do kłusa, a potem do stępa.
Teraz mogłam o wiele lepiej przyjrzeć się wierzchowcowi - był to dość masywny kasztanek, musiał zwiać z myjki, bo był obłocony aż po staw pęcinowy, nie wspomnę o lonży, którą ciągnął ze sobą. Widać był naprawdę zainteresowany Mefistem, a ten lekko "nietrzeźwy" nie próbował żadnych swoich "ogierzych sztuczek" wobec mnie jak i kasztanka.
Gdy dostrzegłam, że ruch na drodze trochę się zwiększył, bez wahania chwyciłam lonże kasztanka i sprowadziłam go z głównej drogi na obrzeża lasu, gdzie był o wiele bezpieczniejszy. Ogier był bardzo przyjaźnie nastawiony, lecz wykazywał niekrytą niechęć do innych ogierów, ale i tak uparcie próbował zaczepiać Meffa. Ohh, gdyby karus próbował oddać kasztankowi... Byłabym już na skończonej pozycji.
-Skąd ja to znam.. - mruknęłam, przewracając oczami.
Otoczona z obu stron dwoma końmi, postanowiłam po prostu wrócić do stadniny i zgłosić znalezienie konia. Napewno ogier jest już poszukiwany, a mój niewielki czyn bardzo pomógłby właścicielowi konia.
Tak więc dzierżawiąc w rękach dwa silne i nieprzewidywalne zwierzęta skierowałam się w drogę powrotną. Dopiero teraz odezwała się do mnie potrzeba jedzenia. Przez ten cały stres nie miałam chwili aby zawitać na stołówkę i coś przekąsić. Przyspieszyłam tempa, a dwójka wierzchowców poszła w moje ślady. Nieznajomy kasztanek widać znał te tereny bardzo dobrze, wchodził w zakręty szybciej niż ja, co udowodniło moją tezę. W porównaniu do niego Mefisto był trochę z tyłu, więc nawet go nie popędzałam.
Po dłuższej chwili znalazłam się na głównej drodze prowadzącej wprost do stadniny Morgan University.
Nagle pojawił się na niej biegnący w naszą stronę mężczyzna, widać najwyraźniej był to właśnie właściciel kasztanka, który postawił uszy na jego widok.
- Dzięki - sapnął resztką tlenu w płucach, podchodząc powoli. Musiał przebiec maraton aby dorwać swojego uciekiniera.
-Nie ma za co. Pałętał się po głównej, ruchliwej drodze. Miał szczęście że tam byłam - powiedziałam, oddając w ręce kasztanka.
-Brak mi słów na niego- spojrzał na konia - A tak swoją drogą nie przedstawiłem się, jestem Victor a to Connor - wyciągnął rękę w moją stronę.
-Naomi, a to jest Mefisto.
***
Razem weszliśmy do budynku stajni, i tam pożegnaliśmy się, idąc w przeciwnych kierunkami. Bardzo miło rozmawiało mi się z Victorem i chętnie spędziłabym z nim więcej czasu, bardziej go poznając.
Zostawiłam Meffa w jego boksie i poszłam prosto do pokoju, aby ubrać się w coś mniej jeździeckiego, skoro i tak już dzisiaj nic nie zdziałam. W najzwyklejszych legginsach, szarej koszulce i bluzie z kapturem zeszłam do stołówki, aby w końcu zaspokoić głód.
Właśnie w tych bryczesach odnosiłam największe sukcesy w mojej jeździeckiej karierze. Również i w tych spodniach pierwszy raz usiadłam na grzbiecie Mefista. No cóż, stało się. Założyłam nowe, szare bryczesy i ruszyłam do łazienki. Tam śmierć poniósł mój nowo kupiony puder, a niech to szlag.
-Spokojnie Naomi, to tylko złośliwość rzeczy martwych. Ogarniesz się do końca i pójdziesz do stajni.
***
Odetchnęłam głęboko świeżym, wiosennym powietrzem w drodze do głównego budynku stadniny. W momencie przekroczenia progu stajni intuicyjne wyczułam, że z Meffem jest coś nie tak. Prędko podeszłam do boksu karusa, który leżał na stercie słomy. Od razu wiedziałam - kolka. W mgnieniu oka zadzwoniłam po weterynarza, jednocześnie próbując zmusić ogiera do wstania. Na jego pysku malowało się zmęczenie walką z bólem.
Udało mi się zmobilizować Mefista i wyciągnąć go z boksu. W tym samym czasie do stajni wpadł zdyszany weterynarz i zbadał dokładnie ogiera, podając mu odpowiednie leki na zwalczenie kolki.
- Jednoznacznie stwierdzam, że musiał trafić na coś nowego na pastwisku lub w lesie, stąd ta kolka. Jest jednak dzielny i silny, nic chłopaka nie złamie. Proszę odpuścić sobie jakiekolwiek treningi na następne dni i dopilnować, aby zażył lekką dawkę ruchu i odpoczywał w spokoju - podsumował weterynarz, poklepując karusa po szyi.
Podziękowałam serdecznie i odprowadziłam lekarza do wyjścia. Nie mogłam uwierzyć, że to akurat dziś przytrafiają mi się takie rzeczy.
Wróciłam do boksu ogiera, stał i patrzył na mnie swoimi mądrymi oczami. Pogłaskałam go delikatnie po pysku i szyi. Cały grzbiet miał mokry, więc przejechałam suchą garścią słomy po spoconym ciele wierzchowca. Aby nie marnować czasu, sięgnęłam jedną ze szczotek ogiera i powolnymi ruchami wyczesałam resztę sierści czarnej jak węgiel. Oczyściłam też kopyta i założyłam jego niebieski kantar, aby dopiąć uwiąz i wyjść z Mefistem na zalecony od weterynarza spacer.
***
Słońce świeciło już wysoko nad horyzontem. Ptaki ćwierkały wesoło, nadając uroku początku dnia.
Z koniem u boku spokojnym i lekkim tempem krążyłam wokół terenów stadniny. Stukot kopyt karusa wybijał się mocno wśród wszechobecnej ciszy.
Ten klimat pozwolił mi szybko ochłonąć i pozbyć się nerwów siedzących we mnie. Widok Mefista męczącego się z kolką był dla mnie straszny i stresujący, ale w tamtej chwili nie mogłam tego okazać, inaczej Meff tak samo zacząłby panikować, co mogło by pogorszyć sprawę. Jednocześnie obwiniałam się za to, że tak późno zareagowałam. Gdyby nie użalanie się nad starymi bryczesami czy głupim pudrem ogier o wiele szybciej otrzymałby pomoc i uniknął by nieprzyjemnych dolegliwości.
***
Zbliżając się powoli do głównej drogi, z której można szybko dotrzeć do stadniny, dobiegł mnie typowy zgiełk często używanej drogi. Lecz w tym ogólnym hałasie tylko spostrzegawcze jeździeckie ucho mogło wychwycić przybywający z niedaleka, jakże nie inny, charakterystyczny stukot kopyt.
Pewnie to koński zbieg z Akademii, pomyślałam, więc wyszłam na chwilę na szosę, aby rozejrzeć się i ustalić, skąd dokładnie nadchodzi uciekinier.
Nie myliłam się, biegł galopem po szosie prowadzącej do stadniny. W momencie gdy zobaczył mnie i mego towarzysza, zwolnił do kłusa, a potem do stępa.
Teraz mogłam o wiele lepiej przyjrzeć się wierzchowcowi - był to dość masywny kasztanek, musiał zwiać z myjki, bo był obłocony aż po staw pęcinowy, nie wspomnę o lonży, którą ciągnął ze sobą. Widać był naprawdę zainteresowany Mefistem, a ten lekko "nietrzeźwy" nie próbował żadnych swoich "ogierzych sztuczek" wobec mnie jak i kasztanka.
Gdy dostrzegłam, że ruch na drodze trochę się zwiększył, bez wahania chwyciłam lonże kasztanka i sprowadziłam go z głównej drogi na obrzeża lasu, gdzie był o wiele bezpieczniejszy. Ogier był bardzo przyjaźnie nastawiony, lecz wykazywał niekrytą niechęć do innych ogierów, ale i tak uparcie próbował zaczepiać Meffa. Ohh, gdyby karus próbował oddać kasztankowi... Byłabym już na skończonej pozycji.
-Skąd ja to znam.. - mruknęłam, przewracając oczami.
Otoczona z obu stron dwoma końmi, postanowiłam po prostu wrócić do stadniny i zgłosić znalezienie konia. Napewno ogier jest już poszukiwany, a mój niewielki czyn bardzo pomógłby właścicielowi konia.
Tak więc dzierżawiąc w rękach dwa silne i nieprzewidywalne zwierzęta skierowałam się w drogę powrotną. Dopiero teraz odezwała się do mnie potrzeba jedzenia. Przez ten cały stres nie miałam chwili aby zawitać na stołówkę i coś przekąsić. Przyspieszyłam tempa, a dwójka wierzchowców poszła w moje ślady. Nieznajomy kasztanek widać znał te tereny bardzo dobrze, wchodził w zakręty szybciej niż ja, co udowodniło moją tezę. W porównaniu do niego Mefisto był trochę z tyłu, więc nawet go nie popędzałam.
Po dłuższej chwili znalazłam się na głównej drodze prowadzącej wprost do stadniny Morgan University.
Nagle pojawił się na niej biegnący w naszą stronę mężczyzna, widać najwyraźniej był to właśnie właściciel kasztanka, który postawił uszy na jego widok.
- Dzięki - sapnął resztką tlenu w płucach, podchodząc powoli. Musiał przebiec maraton aby dorwać swojego uciekiniera.
-Nie ma za co. Pałętał się po głównej, ruchliwej drodze. Miał szczęście że tam byłam - powiedziałam, oddając w ręce kasztanka.
-Brak mi słów na niego- spojrzał na konia - A tak swoją drogą nie przedstawiłem się, jestem Victor a to Connor - wyciągnął rękę w moją stronę.
-Naomi, a to jest Mefisto.
***
Razem weszliśmy do budynku stajni, i tam pożegnaliśmy się, idąc w przeciwnych kierunkami. Bardzo miło rozmawiało mi się z Victorem i chętnie spędziłabym z nim więcej czasu, bardziej go poznając.
Zostawiłam Meffa w jego boksie i poszłam prosto do pokoju, aby ubrać się w coś mniej jeździeckiego, skoro i tak już dzisiaj nic nie zdziałam. W najzwyklejszych legginsach, szarej koszulce i bluzie z kapturem zeszłam do stołówki, aby w końcu zaspokoić głód.
Victor? :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz