Strony

wtorek, 6 lutego 2018

Od Milesa C.D. Joshuy

Przetarłem dłonią twarz, próbując odpędzić sen, z którego zostałem dopiero co wyrwany.
- Jasne, zejdź gdzieś, to się zamienimy - odparłem, sięgając po chwili do tyłu, bo butelkę z wodą.
- Zaraz powinna być jakaś stacja - powiedział zmęczonym głosem. W sumie to mógł mnie obudzić wcześniej. Jednak z drugiej strony wiedziałem, że po prostu chciał, abym się bardziej wyspał, a za nie nie mógłbym suszyć mu głowy. Niech będzie i stacja. Kupię sobie kawę i będzie dobrze.
- To dobrze, wyglądasz na zmęczonego - odparłem. - Ale wszystko w porządku, tak? - zapytałem upewniając się jak rodzic pytający małe dziecko. Co się ze mną dzieje...
- Jasne, po prostu mam już trochę dosyć prowadzenia - przyznał niezręcznie.
- Nie no spokojnie, rozumiem, bez problemu mogę cię zmienić - odparłem od razu, próbując wyrwać go z tej niezręczności.
- Dziękuję - uśmiechnął się samym kącikiem ust.
- Dom... - mruknąłem. - To makabryczne, że im bliżej jesteśmy, tym ogarnia mnie coraz większy niepokój... Jakby czekało tam na mnie coś,  o czym nie wiem. A przecież wiem o problemach z Ianem, o trudnościach ojca i mamie w szpitalu...
- Twoja mama jest w szpitalu? - zapytał nagle. Ups...
- Nie powiedziałem ci? To przez roztargnienie chyba... W każdym razie jest w nim od dobrego tygodnia, jak nie dłużej. Podejrzewam, że dłużej, tylko ojciec jak już się wygadał, to nie chciał mnie martwić i tak miałem sporo problemów w akademii.
- Ale... nic jej nie jest? Dobra, to było głupie pytanie - dodał po chwili, a ja się zaśmiałem.
- Nie no, nic jej nie jest bardziej, niż dotychczas było. Tak przynajmniej mi mówią... a jak jest naprawdę, zobaczymy. Bo mam nadzieję, że pójdziesz ze mną do niej - odparłem, właściwie to chciałem zapytać, a wszystko ja bardziej stwierdzenie niż prośbę.
- No wiesz Miles, nie jestem w rodzinie, więc nie wiem, czy powinienem - wydukał.
- Ale mógłbyś być - mruknąłem cicho, w szybę przez którą się rozglądałem. Głupi pomysł. Głupia myśl. Właściwie to skąd cholera jasna ona mi się wzięła, co?
- Co mówisz? - zapytał, wzruszyłem ramionami.
- Nic ważnego, tak do siebie mruczę - skłamałem. Nie podobało mi się to, że kłamałem przed nim, jednak chyba nic nie mogłem na to poradzić... Bałem się bardziej otworzyć, stać bardziej normalnym, żeby nie wylać z siebie za dużo. Na szczęście już byliśmy na stacji benzynowej. Kiedy się zatrzymał, rzuciłem od razu - Idę po kawę, idziesz ze mną? - pokiwał głową.
Napój bogów. Bzdury, zwykła kofeina, która powinna już być w tym momencie w tabletkach. Przynajmniej nie parzyłbym sobie języka przez to gorące cholerstwo. Na zewnątrz znowu zawiało tym zimowym chłodem, którego nienawidziłem. Wyrzuciłem papierowy kubek do kosza i wróciłem do Josha, opartego o samochód.
- Nienawidzę wiatru - wzdrygnąłem się od kolejnego podmuchu. Złapał mnie za kawałek rękawa i przyciągnął bliżej.
- Chyba wielu rzeczy nienawidzisz - uśmiechnął się. Zerknąłem wokoło, a po chwili objąłem go w pasie.
- Wielu, ale to uwielbiam... - pocałowałem go, a ciepło rozlało się po moim ciele. Jeszcze chwila i zacznę czuć motyle w brzuchu, kurwa. - A co najlepsze, w pewnym sensie to jest rozgrzewające nawet.
- W pewnym sensie tylko? - uniósł brew.
- No wiesz, mimo wszystko nie wezmę cię tutaj na tym cholernym mrozie - mruknąłem. Przewrócił oczami.
- A ty tylko o jednym - westchnął, kręcąc głową z dezaprobatą.
- Przy takim przystojniaku ciężko myśleć o czymkolwiek innym - zaśmiałem się. - Wiesz... nie wiem co ci się stało, ale coraz bardziej mi się podobasz i mnie intrygujesz - uśmiechnąłem się.
- I wzajemnie.
- Co? Przecież ja jestem prosty jak drut! Jeść, spać, polatać, czasem miło spędzić noc. Proste w obsłudze jak szelki! - mruknąłem.
- Tak, tak... prosty jak szelki - zachichotał, a ja go cmoknąłem. - A to co było?
- To... był... pocałunek - puściłem mu oczko. - Wsiadaj, mamy jeszcze jakieś trzy godziny drogi.
- To rozkaz? - zaśmiał się.
- Mogę cię zawsze wsadzić do samochodu siłą, wiesz?
- Pokaż - zaśmiał się, a ja pokręciłem głową. Po chwili obaj siedzieliśmy w samochodzie. Ja wreszcie za kierownicą.
- No to chcesz dojechać w trzy czy dwie? - zapytałem, a on wzruszył ramionami.
- Jak ci wygodniej - mruknął.
- Lubię szybko jeździć - przyznałem, kiedy wyjeżdżaliśmy ze stacji. - Ale wolałbym, żeby trochę się przespał, więc pojedziemy normalnie... znaczy wolno.
- Nie musisz...
- Ale chcę - przerwałem mu. - Po prostu chcę. Okryj się, rozłóż fotel i śpij.
- Tryb dominatora ci się włączył? - zachichotał, okrywając się kurtką.
- Nie! Tryb niańki. Tryb dominatora posiada inne ciekawe atrakcje, które poznasz w swoim czasie. Na razie jestem dla ciebie i twojego ciałka nadzwyczaj delikatny - odparłem. - Ale koniec tego tematu, bo znowu wyjdę na zboczeńca i nie będę miał nawet jak się od tego zarzutu obronić.
Kiedy dojeżdżaliśmy do Cardiff, dziękowałem Bogu za moją nieocenioną cierpliwość. Toż to coś obok mnie, budziło się do jakieś pół godziny i zaczynało mnie zagadywać, więc musiałem go zmuszać, żeby spał dalej, bo będzie padnięty, a nas czeka pół dnia w moim mieście. Zakładałem, że pół, ponieważ skoro dojedziemy na około ósmą do mnie, to zanim zjemy, odpoczniemy chwilę i takie tam sprawy, to zaraz będzie obiad, a dopiero po nim będziemy mogli pójść do szpitala, czy gdziekolwiek indziej. W każdym razie chciałem przebywać jak najmniej w domu z Ianem. To niebezpieczne bydle mogłoby mnie zdenerwować na tyle, że jeśli na nim nie wyładowałbym się, to zrobiłbym to w jakikolwiek inny sposób na najbliżej osobie. W tym przypadku będzie nią Joshua. Nie pomyślałem nawet o tym, żeby spuścić go z oczu na dłużej niż minutę. Kontakt z moim bratem postanowiłem mu ograniczyć do minimum.
Korki zaczynały się miejscami, im więcej ludzi z tamtych okolic wyjeżdżało do pracy, jednak ogólnie było luźno. Lubiłem taką jazdę po mieście, pomimo nie osiągania jakiś wielkich prędkości. Niestety. Moja dzielnica wyglądała, jakby spała. No może i to była sobota, ale pomińmy ten drobny szczegół. To osiedle zawsze było żywe, a teraz wyglądało jak cmentarz. Głupie skojarzenie. Zatrzymałem się kilka domów ode mnie i delikatnie obudziłem Josha.
- Co się dzieje? Jesteśmy już? - zapytał delikatnie zaspany. Przeczesałem mu włosy palcami, uśmiechając się.
- Prawie. Zatrzymałem się nieco wcześniej, żebyś mógł się ogarnąć i nie wyglądał jak wymemłany przeze mnie - zaśmiałem się.
- O to tak przed tatusiem zachowujemy pozory? - przetarł dłonią twarz.
- No co ty - prychnąłem. - Ojciec ma naturalną skłonność do trafnego oceniania poziomu moich relacji.
- Czyli... zauważy, że... - nie dokończył.
- Że uprawiamy seks? Raczej zauważy. W jakiś tam dobrych gestach, spojrzeniach, bliżej nie wiem jak, ale wiedział zawsze czy wracałem z udanego wieczoru z "koleżanką" czy nieudanego - wzruszyłem ramionami.
- Mówisz o tym w taki... naturalny sposób  - odparł.
- Tak? A tak... no widzisz... tak było. I są rzeczy, o których nie nauczyłem się mówić, więc natura dała mi niejako zastępstwo, nauczyłem się mówić o tych.
- To chyba nie do końca tak działa - odparł marszcząc brwi.
- Może... u mnie podziałało - odpaliłem ponownie silnik. - A pozory zachowujemy przed Ianem.
- Mówisz o nim, jak o jakimś krwiożerczym potworze. Na pewno nie będzie tak źle - zapewnił.
- Mam nadzieję - wziąłem go za dłoń, zanim jeszcze ruszyliśmy. Trwało to może kilkanaście, albo raczej kilka sekund, jednak zrobiło na mnie i chyba na nim też, ogromne wrażenie. Bo sytuacja wygląda tak, że ja nie plątuję palców swojej dłoni, z palcami drugiej osoby. Robiłem tak tylko z jedną. Z nim. A ja zrobiłem to tak bezwiednie, jakby to było coś kompletnie naturalnego. A nie było! Szybko się zrehabilitowałem zabierając rękę na drążek skrzyni biegów, tak żeby nie wyglądało to niezręcznie... Pewnie nie wyszło. Jak zwykle...
Dosłownie po minucie stanęliśmy na podjeździe. Kiwnęliśmy do siebie, a czym wysiedliśmy z auta, zabierając swoje rzeczy. Zanim zdążyłem zapukać do drzwi, otworzył nam mój ojciec. Spojrzał ze zdziwieniem na Joshuę, ale zaraz się uśmiechnął.
- A ja myślałem, że ktoś mi na wjeździe zaparkował - zaczął się śmiać. - Miło was  widzieć chłopcy. Szczególnie ciebie Josh, bo tego z tym jego jęczeniem, dlaczego mu nie powiedzieliśmy, to mam już dosyć.
- Też cię uwielbiam tato - przewróciłem oczami, wzdychając, kiedy Joshua zaczął się śmiać.
- Nie wspomniałeś, że jesteś w takiej desperacji - chichotał. - Dzień dobry panie Young.
- Tato przygarniemy go, prawda? - zapytałem, obejmując Josha ramieniem. - To patrz na niego, on nie ma gdzie iść.
- To...
- Szczera prawda - wyszczerzyłem się.
- Jasne, kłamiesz odkąd zacząłeś mówić - prychnąłem, a ja odsunąłem się od Josha jak poparzony. Po chwili obok ojca ukazał się Ian. Cholerny dryglas, podobny do ojca. Sam jego widok mnie denerwuje.
- Goście? - zagadnął krzywiąc się. Jego głos jeszcze bardziej mnie denerwuje.
- Tak, właściwie jeden. Kolega Milesa, Joshua - przedstawił go, a Josh ku mojemu przerażeniu podał temu chłystkowi rękę. Uścisnął ją niepewnie.
- Kolega? - uniósł brew.
- Tak. KOLEGA. A to mój młodszy brat Ian, jak ci wspominałem - odparłem. - Możemy wejść bo pizg...
- Miles! - ryknął ojciec. Przewróciłem oczami.
- Bo strasznie wieje - poprawiłem się. - Do tego jestem głodny i chcę spać - weszliśmy do środka.
- Tylko gdzie my położymy Josha?
- No a pokój gościnny? - zapytałem.
- Zajmuje go moja dziewczyna - wtrącił Ian.
- Na pewno tam nie śpi, więc połóżmy tam Josha - syknąłem. - A tak próbując nie być wrednym, to Joshua będzie spać u mnie, a ja w salonie. Nie mam z tym problemu, a ty się nie kłóć - wskazałem na chłopaka.

Joshua?


P.S. Pozdrawiam dwóch pozostałych aktywnych członków, kocham was <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz