Westchnąłem przeciągle, a z powodu braku obecności kogokolwiek i wręcz przerażającej ciszy, otworzyłem oczy, mim wszystkiego, nie podnosząc się. Nie było go. Choć domyśliłem się, że nie mógł spać, to mój umysł zaczął znowu mnie nękać. On jest czasem gorszy od samego dręczyciela. I stwierdzam to z przekonaniem. Założyłem rękę za głowę, wpatrując się w samą górę, zmieniając jeszcze raz pozycję, tym razem leżąc na plecach. Wiedziałem, że nie zasnę.
Ta rozmowa była dziwna. No może niezbyt to słowo pasuje, ale ja czułem się dziwnie. Czułem, że namiastka mojego stłamszonego ja zaczyna się wyrywać z silnego objęcia metalowych krat, co gorsza... nawet to delikatnie rozchylone okno pozwoliło mu na zobaczenie przez świat, przez Milesa. Widziałem to po nim w pewnym momencie.
Miałem wrażenie, że w środku czuję się jeszcze gorzej niż przedtem. Niby wszystko miało zostać wytłumaczone, dokończone, ale ta kłótnia pozostawiła po sobie jeszcze więcej pytań niż było.
Sięgnąłem ubrania i założyłem je na siebie. Wyszedłem na zewnątrz, od razu zostając uderzonym świeżym, górskim powietrzem Walii. Podoba mi się tu. Jest cicho jak w Norwegii. Jest chłodno, no może nie jak w Norwegii, ale zawsze jest. I teren jest podobny jak w Norwegii. Choć też wszystko przypominało Szkocję. Jak się do niej przeprowadziliśmy. Nie podobało mi się to. Mało tego... nie podobało się to mojej psycholog, która mówiła, że jednak takie przeniesienie wpływa na nastawienie. I miała rację. Nie znosiłem Szkocji za to, że tam musiałem mieszkać. Do potęgi przypominała mi Norwegię, aż w końcu po kilku latach zanikło to porównanie. Fajne, gdyby znikło też wszystko co z rodzinnym krajem związane, ale to pozostało.
Słońce właśnie pokazywało się nad szczytami, oświetlając wszystko wokół, kiedy dół nadal był ogarnięty mrokiem. To wszystko ze sobą tak współgrało.
Rozciągnąłem się, nabierając głęboko zimnego powietrza i spojrzałem na siedzącego całkiem niedaleko chłopaka. Siedział zamyślony, nie samotny, bo z Raven przy sobie. Ja czułem się mimo wszystko wypoczęty, a całkiem na odwrót Miles, patrząc po nim.
Podszedłem bliżej, usiadłem za nim, otaczając go w pasie ramionami i opierając podbródek o ramię. Nie byłem nauczony po prostu takich rzeczy, więc nie czułem potrzeby. Amber też nie, kiedy byliśmy ze sobą, więc zwyczajnie w świecie nie praktykowaliśmy tego. A wypomniała by mi, gdyby chciała.
Dopiero po jakimś czasie oparł się o mnie plecami, jakby oczekiwał pozwolenia. Co dziwne, bo wczoraj zbytnio nie potrzebował
- Nie wiedziałem, że lubisz patrzeć na wschody słońca - odezwałem się, patrząc na liżącą moje dłonie Raven.
- Jak byłem mały, często czekałem na nie. Z różnych powodów - odpowiedział - A ty? - zapytał po chwili ciszy. Pokręciłem głową.
- Wolę zachody.
- Dlaczego? - zmarszczył delikatnie brwi. Dla mnie to nie miało znaczenia. Do tego również nie przywiązywałem wagi, ale jeśli mam się wypowiedzieć...
- Nie wiem. Po prostu... w nocy człowiek śpi... a przynajmniej powinien - uśmiechnąłem się - Jest spokojniejszy, sen przyćmiewa rzeczywistość, a tym bardziej świadomość... to wynika z danej osoby. Gdy się robi ciemno nic nie widać, a gdy nie widzisz przed sobą zagrożenia, to nie tracisz pewności siebie i kroczysz dalej.
- Ale możesz spaść - delikatnie odwrócił głowę w moją stronę. W duchu przyznałem mu rację.
- Nawet widząc, możesz spaść. Ale spadasz, wiedząc, że straciłeś równowagę, a tak... po prostu nie masz czasu na próbę zrozumienia co się dzieje, dlaczego, w jaki sposób... - wzruszyłem ramionami - No. Jestem głodny. Po raz pierwszy w życiu - odsunąłem się od niego i wstałem.
Zjedliśmy śniadanie, Raven dostała swoje, ale szybko zjadając to co miała, wzrokiem prosiła o więcej. Pokręciłem głową, a ona ułożyła się wkrótce pod nogami, gotowa właściwie do dalszej drogi.
Nigdy nie potrafiłem narzekać na nic. Robiłem to cicho w głębi duszy, nigdy nie głośno. Ale teraz musiałem wyżalić się, nawet samemu sobie, dlaczego składanie tego wszystkiego zajmuje mniej czasu niż rozkładanie. Zdałem sobie sprawę, że od tamtego wieczora powiedziałem więcej słów niż kiedykolwiek przy nim. A teraz, może nie na okrągło, ale dosyć często miałem dużo do powiedzenia. A to droga, a to powrót, którego Miles mi jednak nie chciał zdradzić, co porządnie mnie zaintrygowało. Co siedzi w tej jego główce i jakie znowu niecne plany obmyśla?
- Ale rąbek tajemnicy chyba możesz mi zdradzić? - tym razem to ja złapałem smycz Raven. Miles zmierzył mnie spojrzeniem, uśmiechnął się i pokręcił głową bez słowa. Przewróciłem oczami, oczywiście odwrócony tyłem. Jest zbyt spostrzegawczy jak na kogoś tak żywiołowego - To również mój powrót.
- Joshua... powrót to powrót - stanął przede mną. Patrzyłem na niego z nieprzekonaną miną - Nic nadzwyczajnego - pocałował mnie, oczekując odwzajemnienia. Odwzajemniłem... żegnamy silną wolę, chyba od tej pory wypada z castingu na wrodzone cechy - Wracamy do akademii i tyle. Nie mam ułożonych konkretnych planów - ruszył pierwszy, a ja za nim. Nie mam ułożonych konkretnych planów? To tak jakby miał plany, ale nie mógł się na nie zdecydować. A ja dociekliwy nie jestem. Nie potrafię wyciągać od innych, lecz moja ciekawość w jakimś stopniu jest obecna. A ostatni zbytnio nadmiernie te wszystkie cechy się okazują. Aj... zbytnio zwracam na to uwagę. Znowu o tym zaczynam rozmyślać, jakby nie miał przed sobą pięknych widoków, wchodzących ludzi, którzy omijali bezpiecznie białego owczarka i chłopaka, który mi się podoba. Jestem całkowicie normalny. Ale testy o autyzm raczej by się przydały, co nie?
Schodzenie zawsze uważałem za bardziej bolesne od wchodzenie. Po prostu trudniejsze. Wchodzenie było męczące, ale satysfakcjonowało, a gdy się schodzi, traci się ten widok, wyczuwa koniec podróży, powrót. I strasznie bolą nogi, które muszą utrzymać cały ciężar ciała i plecaku. Całe szczęście, że pies nie ciągnął. Była nauczona chodzenia przy nodze. Choć nie zawsze podobało jej się słuchanie.
Wydawało mi się, że potrzebowaliśmy mniej czasu na powrót, choć wiem, że to tylko złudzenia. Ale po jakimś czasie byliśmy zmuszeni odpocząć. Usiedliśmy na powalonym pniu starego drzewa, widocznie przesuniętego ze szlaku już całkiem ładny czas temu. Dobra ławka i miejsce na odpoczynek. Chwyciłem butelkę wody i napiłem się.
- Zahaczymy jeszcze o jezioro w dole - spojrzałem w tym samym kierunku co on, nic jednak nie widząc - Co ty na to?
- Nie za zimno dzisiaj? - uniosłem brew.
- To mnie rozgrzejesz - wzruszył ramieniem.
- Nie widzisz w tym problemu? - powstrzymałem uśmiech, który sam cisnął mi się na usta.
- Nie. Absolutnie żadnego - pokręcił niewinnie głową, a ja powtórzyłem za nim ruch, czując jak jego twarz nieznaczenie się zbliża - A ty?
- Nie... absolutnie żadnego - powtórzyłem, całując go jednak delikatnie - Pod warunkiem, że mi powiesz co to za brak konkretnych planów na powrót - odsunął się, mrużąc oczy. Pokręcił głową z dezaprobatą i zabierając ode mnie Raven, ruszył przed siebie.
- Ale ty jesteś nieustępliwy... - westchnął, gdy znalazłem się obok niego - Podoba mi się, gdy pytasz po raz dziesiąty.
- Nieprawda - zaprzeczyłem - Trzeci. Może nawet nie - choć wiedziałem, że jak dla mnie to za dużo.
- A jak ci powiem nad jeziorem?
- A prawdopodobieństwo, że masz konkretne plany wynosi...?
- Nie powiedziałem, że mam konkretne. A ty nie odmówiłeś pójście nad jezioro.
- Nie odmówiłem. To prawda - przyznałem - Ale... - jednak zanim zdążyłem coś powiedzieć, zamknął mi usta pocałunkiem. Znowu. Najpierw przy wchodzeniu, potem wieczorem i znowu teraz. A ja nie byłem w stanie się oprzeć. Utrata kontroli to rzecz, którą doskonale pamiętam i która w tej pamięci wyryła mocną ranę, zmieniając się w bliznę. To chyba jedna z gorszych rzeczy, która człowieka dopada. Potem przychodzi żal - żałujesz, że nie powstrzymałeś w porę wszystkiego. Wiesz, że i tak nie możesz nic zrobić, bo co się stało, nie odstanie. A to jak pasożyt, przyczepia się i nie chce puścić, i nie ma na to właściwie żadnego lekarstwa. Ale akurat taka forma uciszania mi się podobała i chodź potem cicho mruczałem, że chcę się wypowiedzieć do końca, to nie miałem tego na myśli. Niech mnie tak ucisza, jeśli chce. Chyba mu się nie będę opierał.
Jezioro pokazało się, gdy zeszliśmy niżej. Sporo niżej. Co mnie zaskoczyło, rzeczywiście nikogo nie było. A samo jezioro rozciągało się daleko. Bardzo daleko. Stwierdziłem, że Raven nie sprawi większego problemu i na chwilę spuściłem ją. Od razu pobiegła do wody, zamaczając łapy.
Usiadłem na ziemi, a tuż obok Miles, gdy chwyciłem go skuteczni za dłoń. Dobra, opłacało się trochę wydłużyć drogę.
- Jak to będzie wyglądało po powrocie? - zadałem kluczowe pytanie. Chłopak odwrócił się w moją stronę i zlustrował wzrokiem. Patrzyłem na niego ze spokojem, tak żeby nie wyglądać na kogoś, kto natychmiast potrzebuje odpowiedzi. Chociaż bardzo mnie ona ciekawiła. Tutaj jesteśmy sami. Nikt nas nie widzi. A w akademii będzie pełno ludzi. Będzie jego przyjaciel. Będą osoby mniej czy więcej zainteresowane, bo tak działa społeczeństwo.
Miles?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz