Zgniotłam zmarzniętą dłoń w pięść i schowałam ją do kieszeni swojego zimowego płaszcza, by móc choć trochę ją ogrzać i uchronić przed chłodem panującym na zewnątrz. Nagle stwierdzenie, że zima jest jedną z najpiękniejszych i najbardziej lubianych przez ludzi porą roku wydało mi się śmieszne. Kto mógłby przepadać za wiecznym chłodem, śnieżną papką i noszeniem wielu warstw ubrań, przy czym nadal okropnie się marzło? Z pewnością nie ja. Wiatr zagarniał mi koński ogon na twarz, co tylko potęgowało moją irytację.
Od ponad piętnastu minut stałam przed akademicką stajnią, czekając na przyczepę mającą przywieźć Argonautę i która spóźnił się tyle samo czasu, ile spędziłam na zewnątrz. Zaczynałam się powoli martwić, czy przypadkiem nie doszło do jakiegoś wypadku w którym mógłby ucierpieć nie tylko kierowca, ale i mój koń. Oczywiście był to jeden z najgorszych możliwych scenariuszy i równie prawdopodobne było, że osoba mająca zająć się przywiezieniem ogiera po prostu spóźniła się na lotnisko. Ewentualnie to lot uległ opóźnieniu. W chwili, gdy zaczęłam drżeć z zimna, zza zakrętu wyłonił się samochód ciągnący za sobą granatową doczepę ze srebrnym logiem firmy transportowej. Srebrny koń w pozycji do skoku błyszczał od odbijających się w nim bladych promieni zimowego słońca.
- W końcu - mruknęłam zniecierpliwiona pod nosem, jednocześnie oddychając z ulgą i zbliżyłam do parkującego właśnie busa. Zerknęłam kątem oka na stojącego w przyczepie Argonautę, by upewnić się, że wszystko jest z nim w porządku. Ku mojemu zadowoleniu stał spokojnie, machając swoim długim ogonem podczas, gdy jego przednia część przeżuwała siano.
- Dzień dobry - usłyszałam życzliwe powitanie ze strony kobiety, która właśnie wysiadła z auta i podeszła, żeby podać mi dłoń do uściśnięcia. Przez chwilę zdziwiona przyglądałam się jej osobie z lekko rozdziawionymi ustami. Byłam przeciwko stereotypowemu przyporządkowywaniu płci do zawodów, jednak widok przedstawicielki płci pięknej pracującej za kierownicą była dla mnie czymś nowym. Otrząsnęłam się z zaskoczenia i przywołałam na twarz jak najmilszy uśmiech, ściskając wyciągniętą w moim kierunku dłoń.
- Dzień dobry.
- Jayden Williams? - zapytała podczas przeglądania papierów przyczepionych do brązowej podkładki, zaraz potem mierząc mnie spojrzeniem jasnych jak lód oczu.
- To ja - przytaknęłam. Zaczęłam przeszukiwać kieszenie płaszcza w poszukiwaniu jakiegoś dokumentu, który potwierdziłby moją tożsamość i kiedy okazało się, że poza opakowaniem po gumie do żucia nie było w nich nic, zrobiłam zbolałą minę.
- To nie będzie konieczne - uspokoiła mnie kobieta, sięgając do zatrzasków zabezpieczających tylną rampę przyczepy i ostrożnie zaczęła je odpinać. Słysząc serię hałasów Argonauta parsknął nerwowo, tupiąc tylną nogą o metalowe podłoże.
- Shh, spokojnie - ostrożnie weszłam do środka, przejeżdżając dłonią po rozgrzanym boku ogiera, by dać mu znać o swojej obecności. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc, jak jego spięte mięśnie rozluźniają się pod moim dotykiem i powoli zaczęłam odwiązywać powróz, który ograniczał zakres jego ruchów. Pogłaskałam Jazona po pysku, cicho cmokając, by zmusić go do wyjścia tyłem. Poskutkowało, bo już po chwili oboje staliśmy na dziedzińcu przed stajnią.
Odwróciłam się do przewoźniczki.
- Rozumiem, że koszt przejazdu został uregulowany?
Skinęła głową, chowając papiery do teczki, a tę z kolei do samochodu.
- Zgadza się.
- Do widzenia - rzuciłam tylko, gdy ta wsiadała do pojazdu i ruszyłam z rozbudzonym już ogierem w kierunku przydzielonego mu boksu. Argonauta rozglądał się z ciekawością, poznając nowe otoczenie i nerwowo strzygąc uszami, gdy coś w oddali wydało głośniejszy dźwięk. - Spokojnie, chłopie.
Ogier posłusznie wszedł do boksu i pozwolił mi spokojnie się odwiązać. Korzystając z okazji, że stoi tak grzecznie, zajęłam się założeniem mu nowego kantara. Stary, o dziwnym odcieniu czerwonego był już poprzecierany i miejscami podarty. Chociaż określenie "stary" niezbyt tu pasował, bowiem nie miał nawet dwóch miesięcy.
- No już, nie rzucaj się tak - mruknęłam, gdy ten zarzucił łbem. Z odrobiną szczęścia udało mi się zmienić mu część ekwipunku i na odchodne poklepałam go po boku. - Dobry chłopiec.
Sięgnęłam do stojącej na ziemi skrzynki, wyciągając z niej paczkę smakołyków. Poczęstowałam go dwoma, przechodząc do wierzchowca stojącego obok i powtarzając ten schemat kilkakrotnie aż nie zatrzymałam się przy gniadym ogierze, spoglądającym na jedzenie z największą zachłannością.
Zaczęłam więc karmić go co mniejszymi porcjami rarytasów, by spędzić z tym przyjacielskim osobnikiem trochę więcej czasu i przy okazji nie przyprawić go o ból brzucha.
- Ale ty jesteś śliczny - cmoknęłam go w chrapy, głaszcząc go delikatnie po pysku. - I grzeczny.
- To drugie tylko czasami - usłyszałam za swoimi plecami żartobliwie zaakcentowany głos należący z pewnością do chłopaka i niemalże skończyłam na ziemi, obracając się szybko i ze znikomą gracją.
Max? ;3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz