Strony

niedziela, 24 grudnia 2017

Od Victorii CD. Julesa

- Oby po raz ostatni, bo powoli rozwieszają jemiołę po całej szkole. - mruknęłam, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej.
- Ale wiesz, może wreszcie bym się zamknął. - odparł, jak zwykle dumnie się szczerząc.
- Mało zachęcające, a efekt krótkotrwały. Poproszę braciszka o prezent świąteczny w postaci zatyczek do uszu. - skontrowałam, wymijając go. Podeszłam do Camilli i położyłam na jej biurku kilka papierów. - Mogłabyś sprawdzić czy wszystko się zgadza? Ja muszę jeszcze podać listę uczestników w sekretariacie.
- Jasne, do zobaczenia!
- Na razie! - rzuciłam, wychodząc z pokoju numer 8. - Szkoda, że nie udało się odwołać tego basenu... - mruknęłam do siebie.
- Ktoś tu się boi wody? - usłyszałam nagle z boku ten cholerny głos.
- Raczej nie przepada za publicznymi basenami, na których higiena pozostawia bardzo wiele do życzenia. - odpowiedziałam, nawet na niego nie patrząc.
- Jesteś pewna? Nie masz czego się bać, przecież nikomu nie powiem! - Jules wyprzedził mnie i zaczął ostrożnie iść tyłem, zwrócony twarzą w moją stronę.
- Taka papla jak ty niby potrafi dochować tajemnicy? - zatrzymałam się, unosząc w górę jedną brew.
- Sama się przekonaj. - także się zatrzymał.
- Niech będzie, ale musisz podejść bliżej. - chłopak nachylił się lekko. - Czasem poważnie zastanawiam się nad zmianą orientacji seksualnej ze względu na niekompetencję dzisiejszych mężczyzn. - szepnęłam i wyminęłam go. Po chwili z drugiego końca korytarza rozległ się kolejny wkur… denerwujący głos, który należał do mojego brata.
- Victorio Cornelio Grant! Ja zabraniam ci tak mówić! - i nagle William teleportował się i pojawił tuż naprzeciwko mnie. - Nie pozwolę, żeby moja siostra skończyła z jakąś… Ugh! To nie do pomyślenia! I swoją drogą powinnaś popracować nad szeptem!
- Po pierwsze: Co ty do jasnej cholery tutaj robisz!? Po drugie: A ty popracuj nad…! Nad…! Nad swoją detektywistyczną, paranoiczną ciekawością!
- Cóż, uznali, że w sumie to nic takiego mi nie dolega. Aczkolwiek ja przypuszczam, że chcieli się mnie pozbyć jeszcze przed świętami. I uparłem się, żeby jechał z tobą do Londynu. - odparł spokojnie. - W każdym razie, jak już zresztą wspominałem, postanowiłem przeszkodzić ci w rujnowaniu sobie swego pięknego życia. Rozglądaj się po korytarzach i Londynie, bo jak będzie trzeba, to porwę jakiegoś młodego mężczyznę i ofiaruję tobie, mej młodszej siostrzyczce pod choinkę. - „bardzo dyskretnie” zaczął rozglądać się dookoła, aż natrafił wzrokiem na Julesa. - Ale nie jego. Czy to normalne, że jakoś go nie lubię?
- Oznacza tylko, że jesteś w stu procentach hetero. - prychnęłam śmiechem.
- Pffff! Ty też powinnaś być pewna swej heteroseksualności! W końcu tylu „kolegów”, ilu miałaś przez całe życie…
- Nie wiem, dlaczego w tak nietypowy sposób wypowiedziałeś słowo „kolegów”, bo oni wszyscy rzeczywiście byli tylko kumplami. Może połowa liczyła na coś więcej, ale skoro nie potrafili się za to należycie zabrać, to jest to tylko i wyłącznie ich strata. - wzruszyłam ramionami, otwierając drzwi swojego pokoju. Zaraz za mną wszedł Will, który bez zbędnego zamykania za sobą drzwi, po prostu położył się na mojej kanapie. Spiorunowałam go wzrokiem i sama to zrobiłam, po czym podeszłam do biurka. Leżała tam lista rzeczy do zrobienia przed wyjazdem. W tym czasie mój brat zajął się rozważaniami w kwestii życia i nie tylko.
- Musimy szybko kogoś ci znaleźć, bo inaczej będziesz marudzić, że zmarnowałaś kolejny rok swojego życia. Jeśli tak dalej pójdzie, to przysięgam, że zacznę biegać za tobą z tą cholerną jemiołą i nie dam ani chwili spokoju aż ktoś ci się nie spodoba! Ale tak właściwie to nie rozumiem, czego ty właściwie tak się boisz, przecież związki to nic strasznego. Nikt ci nie każe od razu brać ślubu. Póki co ciesz się młodością, ale mam nadzieję, że pewnego dnia tak jak ja wreszcie się ustatkujesz i zaznasz szczęścia. Och, nawet nie zdajesz sobie sprawy jakie to wszystko wspaniałe… - zapewne nadal prowadziłby ten monolog, gdybym nie włączyła radia na full. Akurat leciało „What The World Needs Now”. William gwałtownie poderwał się z miejsca, stanął na kanapie i zaczął śpiewać.
- Teraz jest jeszcze gorzej… - westchnęłam, ściszając muzykę. - Rozumiem, kaleko, że już czujesz się doskonale… W takim razie możesz zanieść pani Lilian listę uczestników wycieczki.
- Eeeeee… - nagle jakby coś go sparaliżowało. Szybko z powrotem położył się na kanapie i okrył kocykiem. - Wiesz co, Vicky… - zakasłał dwa razy. - chyba jednak nie czuję się tak dobrze, jak na początku myślałem. Jak już wrócisz od tej… kobiety, to byłbym wdzięczny za cieplutką herbatkę.
- Och, moje ty biedactwo! Za momencik do ciebie wrócę! - pokręciłam ze śmiechem głową i wyszłam na korytarz.
Po oddaniu reszty papierów do sekretariatu wróciłam do pokoju. Rzecz jasna William ani drgnął. Wciąż leżał taki biedny, zwinięty pod kocykiem tak, że wystawały tylko oczy, nos i włosy.
- To dostanę tą herbatkę? - upomniał się jak małe dziecko.
- Może najpierw przeniosę cię na raczkach do twojego pokoju? - mruknęłam, wyciągając z szafki kubek w świąteczny wzór. Drugą ręką włączyłam czajnik.
- Nie miałbym nic przeciwko, ale tutaj też jest w porządku. - odparł stłumionym przez koc głosem. Wywróciłam oczami, wrzucając do kubka mały woreczek, który chwilę później zalałam wodą. Postawiłam herbatę na stoliczku obok kanapy.
- Coś czuję, że pojutrze nigdzie nie jedziesz…
- Oj, już nie przesadzaj! Do tego czasu na pewno mi przejdzie! - nagle jakby się ożywił. - I oczywiście bardzo dziękuję za herbatkę. To na pewno jej aromat tak poprawił mój stan! Mamy pierwszy przedświąteczny cud! - wykrzyknął, rozgrzebując się z koca. Zeskoczył z kanapy, porwał mój kochany kubek z reniferami i tyle go widziałam.
Kolejny dzień minął mi na pakowaniu się i treningu z Amnesią. Chciałam jeszcze trochę pojeździć przed wyjazdem, a warunki były idealne. Większość uczniów zajmuje się przygotowaniami do wycieczki i nadchodzących świąt Bożego Narodzenia. Nic dziwnego zatem, że hala była całkowicie pusta. Poćwiczyłyśmy lotne zmiany nogi po przekątnej, wydłużenia i skrócenia kroku w kłusie oraz galopie, a na koniec przejechałyśmy niezbyt skomplikowany parkur o wysokości 90 centymetrów. Siwka trochę pobrykała, ale były to bardziej radosne barany, niż złośliwe. Po występowaniu udałam się w stronę wyjścia z hali, w którym minęłam się z…
- Zaczynam się bardzo poważnie zastanawiać, czy przypadkiem mnie nie śledzisz, skarbie!
- Ja zastanawiam się nad tym niezwykłym zbiegiem okoliczności. Ale mam pewność, że nadajnik, który ci wczoraj podłożyłam działa prawidłowo. Na szczęście ja już skończyłam dzisiejszą jazdę i nie będę dłużej ci przeszkadzać. - rzuciłam, wyjeżdżając na dwór.
- Możesz mi przeszkadzać, kiedy tylko masz ochotę! - usłyszałam jeszcze z wnętrza budynku. Najpierw wywróciłam oczami, ale mimowolnie mój kącik ust uniósł się lekko w górę. Przejechałam z Amnesią jeszcze kawałek po terenie akademii, po czym wróciłyśmy do stajni. Rozsiodłałam klacz i wpuściłam do boksu, z którego z kolei wybiegł pewien merdający ogonem kurdupel. Szybko odniosłam sprzęt do siodlarni i nabrałam po jednej miarce paszy Siwki i Black Jack’a. Wróciwszy pod boks swojego konia, zastałam tam brata.
- Już wyzdrowiałeś?
- A nie mówiłem, że twoja herbatka działa cuda! Z pewnością będę polecać ją każdemu, kto tylko kichnie przechodząc obok mnie! Może powinnaś otworzyć własny biznes! Zobaczysz, jeszcze zarobisz na tym mnóstwo kasy!
- Już nie mogę się doczekać...- mruknęłam, wrzucając do żłobu Amnesii naszykowane musli.
- Ej, przecież wiesz, że żartuję! Naprawdę doceniam Twoją troskę o mnie, ale czasem trochę przesadzasz… - w tym momencie otrzymał „plaskacza” w policzek.
- Jestem bardzo ciekawa, co byś zrobił, gdybym to ja wylądowała w szpitalu, panie „zimna krew”! Naprawdę się wystraszyłam, nie rozumiesz William?! Już byłam na pogrzebie jednego brata i nie mam ochoty na powtórkę! Masz żyć, rozumiesz?! - fuknęłam.
- Ależ rozumiem! I wierz mi, nigdzie się stąd nie wybieram! Nigdy cię nie zostawię! Obiecałem to tobie i Michaelowi, a w zwyczaju mam dotrzymywać obietnic! Chodź tu, Urwisie! - przytulił mnie. Po chwili wyrwał mi z ręki drugą miarkę.
- Ej!
- Lepiej będzie, jak ja nakarmię tego Dzikusa. A ty wracaj do pokoju. Potem do ciebie dołączę i tym razem ja robię herbatę! - roześmiał się Will.
Resztę dnia spędziliśmy na wspólnym pakowaniu bagaży i oglądaniu starych, aczkolwiek rewelacyjnych filmów przy gorącej herbacie.
Wyjazd sprzed akademiku planowany był na godzinę jedenastą, więc rano zostało mi sporo czasu. Spanie codziennie do godziny piątej rano czasem ma plusy – przynajmniej nigdy i nigdzie się nie spóźnisz! Jesteś pierwszy na śniadaniu i dzięki temu nie musisz zadowalać się nędznymi resztkami, a jesz dokładnie to, co chcesz! Masz właściwie za dużo czasu, który niemiłosiernie się wlecze… A im bliżej wyczekiwanej godziny, tym więcej rzeczy znajduje się do zrobienia przed wyruszeniem. Trzeba dopilnować, aby każdy otrzymał prowiant; sprawdzić obecność; załadować bagaże; potem zadzwonić do motelu, aby uprzedzić ich o przewidywanej godzinie przybycia…
Jakimś cudem wspólnie z Camillą i kilkoma innymi uczniami udało nam się wszystko ogarnąć na czas. O godzinie dziesiątej pięćdziesiąt wszyscy czekaliśmy przed autokarem.
- Powiedz, wszyscy w rodzinie nazywają cię „Urwisem”? - usłyszałam głos Julesa tuż przy moim uchu. - Trzeba przyznać, że nawet do ciebie pasuje.
- Nie nauczono cię, że to niegrzecznie podsłuchiwać?
- A ciebie, że to nieładnie bezpodstawnie śledzić niewinnych ludzi?
- Skąd możesz wiedzieć, że nie miałam podstawy?
- Właśnie przyznałaś się, że mnie śledziłaś. - na twarzy chłopaka pojawił się tryumfalny uśmiech.
- I tak nie odpuściłbyś tej wersji wydarzeń, więc zaprzeczanie byłoby kompletnie bezsensowne.
- Przeprasza, że państwu przeszkadzam, ale kierowca nie będzie czekać tylko na waszą dwójkę. - zwróciła nam uwagę pani Stewart.
- Panie przodem, Montclare! - wykonałam ręką gest zapraszający do środka autokaru.


(Jules? Masz pole do popisu ;) I patrz, obyło się bez gifów!)
Liczba słów: 1567

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz