Strony

piątek, 29 września 2017

Od Milesa C.D. Joshuy

Szkoda, że nie powiedział tego wprost, wtedy nabrałoby to innego znaczenia, jednak taka odpowiedź też nie była zła. Pociągałem go. Widziałem to i podobało mi się to. Odchyliłem głowę, kiedy zaczął składać pocałunki na mojej szyi. Uwielbiałem czuć na niej dotyk jego ust... Właściwie czyich ust? Najgorszym momentem był ten, kiedy zacząłem to roztrząsać. Pojawił się po raz pierwszy, trwał sekundę i napawał mnie obrzydzeniem. Dlaczego? Ponieważ kiedy przymknąłem oczy, przygryzając wargę, żeby z moich ust nie wydostał się żaden zawstydzający Josha dźwięk zobaczyłem jego. Adriena, podpiętego do aparatury i leżącego na szpitalnym łóżku, któremu już trudno było się nawet uśmiechać do mnie. To było takie okropne. Nie chciałem... nie chciałem już nic. W jednej chwili wszystko mi obrzydło.
Niech on przestanie mnie całować. To ohydne... Nie chcę, niech odejdzie. Boże, nie mogę oddychać. Niedobrze mi. Niech on przestanie... Nie chcę... Spokojnie Miles... Tylko... Spokojnie... Delikatnie... Nie chcesz go przestraszyć, prawda? Nie chcę? Chcę! Byle tylko przestał... Co ty gadasz, będziesz żałował! Będę? No dobrze, będę. Muszę się delikatnie uwolnić. Ale to tylko obraz.... To jebane wspomnienie ty idioto! Dlaczego... Niedobrze mi...
- Josh? - wyszeptałem cicho. Chyba za cicho. - Joshua?
- Tak? - oderwał się ode mnie i spojrzał w oczy. Zacisnął usta, jakby się... przestraszył? Spieprzyłem? Tak. Spieprzyłem.
- Nie oczekuję, że od razu będziesz mi to tak mocno wynagradzał - uśmiechnąłem się. Wymuszenie... Może nie zauważy. Nie zauważy, prawda?
- Dobrze... mhm - mruknął cichutko. Delikatnie przygryzł wewnętrzną stronę policzka, więc przyłożyłem do niego dłoń.
- Przepraszam, nie chcę przerywać i ci przeszkadzać i... - westchnąłem. - Daj mi chwilkę...
- Coś się stało? - zapytał niepewnie.
- Na pewno nic związanego z tobą - przybliżyłem do niego swoją twarz i cmoknąłem.
- Czyli jednak coś?
- Wiesz, zrobiłeś się śmiesznie gadatliwy - zachichotałem i przewróciłem się z nim na bok tak, że opadliśmy na poduszki. - Nie zmuszę cię do brania tabletek, jeśli porządnie się wygrzejesz i wyśpisz.
- Czuję, że to jakaś głębsza propozycja - zachrypiał i się skrzywił, słysząc swój głos.
- Może... - przymknąłem oczy. Już nie widziałem Adriena. Jednak miałem dość. Nie mogłem go całować. Nie teraz. Kiedy ponownie na niego spojrzałem uderzyło mnie piękno jego oczu. To takie cholernie banalne, nie? Zawsze tak myślałem, ale jego były naprawdę piękne. Nie potrafiłem znaleźć lepszego słowa na określenie ich. Patrzyły na mnie takie szeroko otwarte, maślane wręcz, delikatnie zaszklone przez chorobę. On mi się zwyczajnie podobał. Jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie, że od zawsze powinniśmy tak sobie leżeć i patrzeć sobie w oczy. Przyciągnąłem go do siebie i przytuliłem wtulając twarz w jego włosy i wdychając ich zapach.
- Wyśpij się - szepnąłem, ale on pokręcił głową.
- Nie chce mi się spać - mruknął jak naburmuszone dziecko.
- To zaraz przyniosę ci tabletki.
- To szantaż? - uniósł głowę do góry. Tak więc po chwili oparłem się o jego czoło.
- Można to tak nazwać - uśmiechnąłem się.
- A powiesz mi co się stało? - zapytał ciszej.
- Nie stało się nic strasznego - zapewniłem. - Troszeczkę źle się poczułem, bo raptownie się położyłem. Czasem tak mam. Jak dorastałem, to potrafiłem zemdleć, kiedy raptownie zrywałem się z łóżka.
- To nie jest naturalne - stwierdził.
- Też tak sądzę, ale lekarz zwalił to na hormony i to, że strasznie dużo wtedy urosłem. Dwadzieścia centymetrów w dwa lata, to sporo.
- Chcesz mi powiedzieć, że dwa lata temu byłeś małym knypkiem? - zaczął się serdecznie śmiać.
- Zwariowałeś? Wtedy by mnie do Akademii Lotniczej nie przyjęli - odparłem. - Właściwie to takie skok nastąpił jak miałem szesnaście i siedemnaście lat. Od tamtej pory właściwie nie urosłem.
- Przestałeś dojrzewać? - zdziwił się.
- Nie... znaczy... tylko rosnąć...
- W jakim sensie.... - to raczej mu się wymsknęło, bo jak zerknąłem na niego to był czerwony jak burak.
- Nie bój się. Ile miałem tyle urosłem. W każdym sensie - zaśmiałem się. - Jak się wyśpisz, to będzie ci lepiej.
- Przecież słów nie cofnę - mruknął.
- Niczego nie musisz cofać.

~ * ~

Kiedy otworzyłem oczy... To po prostu... Jak on słodko wyglądał. Rozczochrane włosy tworzyły aureolę wokół jego twarzy. Już dawno wsunąłem ramię pod jego głowę, o które nadal się opierał z lekko otwartymi ustami. Leżał nadal na boku, podobnie jak ja. Drugą ręką obejmowałem go w pasie, przytulając do siebie. Jedną ze swoich dłoni ułożył na mojej szyi, co w pierwszej chwili wywołało u mnie przyjemne dreszcze. Zawsze lubiłem patrzeć na śpiących ludzi. Byli tacy cisi, spokojni, nie mogli cię zranić i ty ich też.
- Czuję się już całkowicie zdrowy - odparł nadal z zamkniętymi oczami. Westchnąłem.
- Długo nie śpisz? - zapytałem cicho. Nie chciałem mącić tej ciszy. Była taka nasza. Bliska i intymna. 
- Obudził mnie dreszcz. Nie wiesz może kto to był? - uniósł brew, ale nadal nie otwierał oczu. Nie podobało mi się to. Chciałem je widzieć, podziwiać.
- Hmmm... Nie mam zielonego pojęcia - powiedziałem poważnie.
- Od kiedy kłamiesz Milesie?
- Praktycznie odkąd zacząłem chodzić do gimnazjum.
- To okropne - skrzywił się.
- Chcesz mi powiedzieć, że ty nigdy nie kłamałeś? - nie odpowiedział. - Milczenie mówi samo za siebie.
- To nie tak... - zaczął się wyraźnie nie chciał kontynuować tematu.
- Nie musisz wyjaśniać. Pewnie jeszcze kiedyś o tym porozmawiamy... kiedyś... a może nie porozmawiamy. Pożyjemy zobaczymy... Przepraszam.
- Nie masz za co. W końcu chyba wszystko jest jasne... Nie?
- Tak - odparłem pewnie. - Jasne.
- To dobrze... - powiedział, jakby wzdychając. Jakby... nie... Mam urojenia, bo boję się, że on zacznie to postrzegać inaczej. - Pójdziemy gdzieś?
- Gdzie? Przecież ty jesteś chory! - zaśmiałem się, a on wreszcie otworzył oczy.
- Czuję się zdecydowanie lepiej i pewnie już nawet temperatury nie mam.
- Mam sprawdzić? - uniosłem brew, a on się najpierw delikatnie uśmiechnął, po czym stawał się on coraz szerszy.
- Możesz.
- Taki pewny jesteś?
- Bardzo - uśmiechnąłem się równie szeroko co on i przeturlałem się, lądując na nim, żeby sięgnąć po termometr. Zrobił się czerwony.
- Zboczeniec - zaśmiałem się.
- To nie tak... Ja...
- A myślisz, że jakbym tak dłużej poleżał, to byś nie utrzymał siebie na wodzy i dał mi jakieś nieco zboczone dowody zainteresowania moją osobą? - nie mogłem uwierzyć, że potrafił zrobić się jeszcze bardziej czerwony.
- Lubisz mnie zawstydzać? - zapytał smutno.
- Nie bardziej niż ty nazywając mnie słodkim - przeturlałem się na bok i usiadłem. Podałem mu termometr. - Jak będzie w normie, to pójdziemy tam, gdzie zechcesz.
- Propozycja nie do odrzucenia - usiadł i zabrał przedmiot z mojej dłoni.
- Wyczuwam ochotę zemsty... Może nie ochotę, co wręcz plan na zemstę.
- To prawda. Mam plan i to będzie słodka zemsta - uśmiechnął się zadziornie.
- Już nienawidzę tego słowa - mruknąłem, a on zaczął się śmiać. - Ty lepiej mierz tą temperaturę, a nie chichoczesz... chochliku.
- Że kto? - uniósł brew.
- No... chochlik... nie? - odparłem nieśmiało. - Zawsze tak moi rodzice mówili na Julesa i tak jakoś mi to pasowało do tej sytuacji.
- A ty zawsze byłeś pingwinkiem? - zaśmiałem się, a ja pokiwałem głową i rzuciłem się na materac, okrywając kołdrą tak, że było mi same oczy widać. - Teraz ma to sens.
- Nic nie poradzę, że prawie zawsze jest mi zimno. Nigdy nie chorowałem, tylko dygotałem i wszyscy myśleli, że mam gorączkę - tłumaczyłem dalej. - Mama nawet okrywała mnie dodatkowym, grubym kocem w nocy... Zawsze marzyłem, że dostanę taką piżamkę, w której nie będzie mi zimno.
- I co, dostałeś? - chyba naprawdę zainteresował się tym szczegółem.
- Nie... - westchnąłem. - No dobra dawaj już ten termometr.
- Proszę - podał mi go i z cierpliwością czekał, wpatrzony we mnie, aż powiem jaki jest werdykt. Przyjrzałem się skali, czyli tym małym cholernym kreseczkom. To ostatni taki termometr w domu, jednak ja, jako jedyny tutaj zresztą, nie wierzyłem tym elektronicznym. Westchnąłem.
- Nie wiem jak... ale masz temperaturę idealną...
- Mówiłem - uśmiechnął się.
- To... gdzie idziemy? - zapytałem niepewnie.

Joshua?
Poplose stroik pingwinka lub w ostateczności pikachu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz