Strony

wtorek, 19 września 2017

Od Harry'ego cd. Isabelle

Nie mogę powiedzieć, że podobało mi się towarzystwo Kendall. Chciałem jak najszybciej wrócić do domu, jednak dziewczyna sprawnie nas zagadywała, by jak najdalej odsunąć ten moment. Mówiąc nas, mam bardziej na myśli mnie, bo na Isabelle starała się nie zwracać większej uwagi. Kilkukrotnie próbowała złapać mnie pod rękę, jednak zwinnie unikałem takiego rozwoju sytuacji. Coś mi tu śmierdziało. Kendall nigdy nie robi nic bezinteresownie, aczkolwiek wątpię, by specjalnie mnie tu szukała, bo skąd mogła wiedzieć, że akurat jestem w Australii. Gdy tylko wrócimy do domu, będę musiał koniecznie zadzwonić do Nialla.
Isabelle była zdenerwowana i biło to od niej na kilometr. Mnie trafiłby szlag, gdyby jej były kręcił się obok niej, ale to raczej inna sprawa, prawda?
- Może pójdziemy razem na kolację, co wy na to? - Uśmiechnęła się szeroko, spoglądając to na mnie, to na Issy.
- Obiecałam mamie, że wrócimy na kolację do domu - odpowiedziała Issy, na co Kendall tylko się uśmiechnęła.
- Okej, przecież mamy jeszcze dużo czasu. Ja jak na razie nie zbieram się do powrotu z Australii, nawet myślę, żeby zostać tu o wiele dłużej niż planowałam.
- Ciekawe dlaczego - mruknęła pod nosem, chyba nie spodziewając się, że ktoś to usłyszy. Chociaż.. to Isabelle, na pewno chciała, by Kendall to usłyszała.
Cały nasz spacer przepełniony był długimi opowieściami o ciężkim życiu Jenner jako modelka. Setki zleceń, miliony fanów i zakochanych w niej mężczyzn. Jakaś próba wzbudzenia we mnie zazdrości, oczywiście nieudana. Nie zależało mi na niej tak, jak kiedyś. Poprawka, teraz w ogóle mi na niej nie zależało. Cudem udało nam się ulotnić z tej plaży, mimo że dziewczyna raczej nie myślała szybko dać nam spokoju.
~~*~~*~~
Gdy już zbierałem się do pójścia pod prysznic, usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Byłem przekonany, że to Isabelle, chociaż dopiero po chwili do mnie dotarło, że ona nigdy nie puka.
Podszedłem do drzwi i uchyliłem je, zastając w nich panią Lilianne.
- Cześć, Harry. Przeszkadzam? - Spytała uśmiechając się serdecznie.
- Nie, coś się stało?
- Nie, mam taką małą sprawę do ciebie. Mogę wejść, nie chcę, żeby Isabelle usłyszała.
- Oczywiście - odpowiedziałem, otwierając szerzej drzwi. Kobieta weszła do pokoju i zatrzymała się, odwracając w moją stronę. - Isabelle podczas swoich urodzin nie była w domu, więc nie mieliśmy okazji ich świętować. Uznaliśmy, że dzisiaj nie będzie to najlepszy pomysł, bo będzie zmęczona po podróży, ale planujemy na jutro imprezę-niespodziankę. Zaprosiliśmy wszystkich jej znajomych i urządzimy ją w naszym ogrodzie. W związku z tym mam do ciebie super trudne, chociaż w twoim przypadku dość proste zadanie. Wyciągniesz ją jutro z domu, żebyśmy mogli wszystko przygotować?
- Jasne, nie ma problemu. - Uśmiechnąłem się. Mama Isabelle była naprawdę sympatyczną kobietą. Że też musiała trafić na takiego faceta jak Edward Benson. - Jak dużo czasu potrzebujecie?
- Niespodziankę zaplanowaliśmy na szóstą wieczorem. Oświetlimy ładnie ogródek, porozwieszamy lampki, na pewno się jej spodoba. Najlepiej, jakbyście wyszli z domu najpóźniej o pierwszej. Hugo i Howard uwielbiają wszystko psuć i rozrabiać, więc trochę nam to zajmie. Podejrzewam, że tak czy siak wyciągnęłaby cię na miasto, ale muszę mieć pewność, że w międzyczasie nie wróci do domu.
- W porządku, przypilnuję ją - zaśmiałem się.
- Wspaniale, naprawdę bardzo się cieszę. Wy... przyjaźnicie się? - Dokładnie w tym momencie do pokoju wparowała Isabelle, wpatrując się w telefon mrucząc coś pod nosem o jakiejś koszulce. Dopiero po chwili podniosła wzrok i podejrzliwie spojrzała na swoją mamę.
- O czym rozmawialiście? - Zmrużyła oczy.
- Myszko, nie mówisz mi za wiele o twojej szkole..
- Więc uznałaś, że wyciągniesz coś od Harry'ego? - Uniosła brwi, chcąc poznać jak najwięcej szczegółów.
- Być może. - Zacisnęła wargi i muszę przyznać, że w każdym swoim słowie i geście była bardzo przekonująca. - Żabciu, nie gniewaj się. Naprawdę mało ze sobą rozmawiamy, chcę wiedzieć co się dzieje, a ty mi tego nie mówisz.
- Dobrze, przepraszam mamo. Możemy pogadać o tym jutro? - Westchnęła, chowając telefon do kieszeni spodni. Pani Lilianne kiwnęła głową i życząc nam miłej nocy, wyszła z pokoju. - O co pytała? - rzuciła szybko Issy.
- Nie zdążyła o zbyt wiele zapytać. - Wzruszyłem ramionami.
- Ale o coś jednak zdążyła.
- Tak ogólnie. Pytała o nauczycieli, instruktorów, jak sobie radzisz, czy się zbytnio nie zamknęłaś w sobie.
- Coś kręcisz. - Spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Okeeeej, pytała o nas. - Przygryzłem wargę, próbując zmienić taktykę.
- Co konkretnie?
- Co ty mi przesłuchanie robisz? - jęknąłem, opadając swobodnie na łóżko.
- Może.
- Pytała.. czy się przyjaźnimy - zacząłem i wcale nie skłamałem, przecież zapytała o to - czy jesteśmy razem.
- Co jej odpowiedziałeś?
- Nie zdążyłem, bo wpadłaś do pokoju. - Wywróciłem oczami. - Po co przyszłaś? Bo nie uwierzę, że się za mną stęskniłaś.
- Przyszłam po koszulkę. - Oznajmiła i podeszła do szafy. Otworzyła ją, jednak zastając w środku pustkę, odwróciła się, rzucając mi mordercze spojrzenie. - Nie rozpakowałeś się jeszcze?
- Kiedy? Przecież ledwo przylecieliśmy i zabrałaś mnie na zwiedzanie.
- Okej, niech ci będzie. - Issy podeszła do mojej walizki i wyrzuciła z niej dosłownie wszystko, by znaleźć koszulkę, w której ciągle spała we Francji. Widocznie mogę się już z nią pożegnać na stałe.
- Co jutro robimy?
- Jeszcze nie wiem, ale spokojnie, nie będziesz się nudził. - Spojrzała na mnie z szerokim uśmiechem i już chciała wyjść z pokoju.
- Mam spać sam? - Spytałem smutno. - Boję się spać sam.
- Daj mu palec, a weźmie całą rękę. - Pokręciła głową. - Już nie przesadzaj, przecież nic cię tu nie zje, ale polecam zamknąć drzwi na klucz. Nie odpowiadam za żadnego z moich braci. Chociaż.. jak się zamkniesz, to rano cię nie dobudzę.
- Podoba mi się ten pomysł, aczkolwiek dalej nie podoba mi się, że muszę spać sam.
- Ups. - Wzruszyła ramionami i w podskokach wybiegła z pokoju.
~~*~~*~~
Obudziłem się dość wcześnie, jak na mnie, bo o godzinie dziewiątej. Nie miałem zielonego pojęcia, kiedy zdążę kupić prezent dla Isabelle, a do głowy przychodził mi tylko jeden pomysł. Poprosić o pomoc Kendall. Jestem pewny, że by nie odmówiła, ale nie nie wiem, czy chcę akurat ją o to prosić. Mimo to, postanowiłem do niej zadzwonić. Lepiej zna miasto, wie gdzie i co mogę kupić, więc chyba w tym momencie była mi niezbędna.
Wysłała mi kilka sklepów internetowych z biżuterią i kazała coś wybrać. Obejrzałem całą masę pierścionków, bransoletek, naszyjników i wielu innych, jednak ostatecznie wybrałem złoty łańcuszek i również złotą zawieszkę z brylantami. Potrzebowałem w tym momencie Nialla, on zna się na tym wszystkim. Zawsze pomagał Gemmie wybierać sukienki, czy jakieś dodatki do nich, a ja byłem w stanie powiedzieć jedynie, czy mi się podoba, czy nie, a zazwyczaj i tak nie trafiałem w ich gusta.
Kendall uznała, że zaraz go zamówi i odbierze w sklepie stacjonarnym oraz, że podrzuci go do domu, gdy nas już nie będzie. Dziwiło mnie trochę, że zrobiła się taka miła, jednak tym razem naprawdę jej potrzebowałem. Poprosiłem jeszcze, żeby kupiła największy bukiet kwiatów, jaki będzie mogła dostać od ręki, a konkretniej bukiet herbacianych róż.
Nie ukrywam, że sam wolałbym pojechać i to kupić, ale wiedziałem, że dziś kompletnie nie będę miał na to czasu. Mógłbym zrobić to teraz, ale to będzie co najmniej dziwne, gdy tak wcześnie ruszę się z łóżka. Gdzie to schowam? Jak wniosę do domu? Jak trafię do sklepu i kwiaciarni? Musiałbym iść na pieszo i nawet nie wiem, w którą stronę. Znając moje szczęście, zgubiłbym się, albo wylądował w innym mieście. Chyba powinienem skonsultować całą sytuację z Niallem. Tak, to najlepszy pomysł. Sięgnąłem ręką na szafkę nocną, próbując dosięgnąć mój telefon, który okazał się być dalej niż myślałem. Szybko wybrałem numer do Horana i dopiero teraz, zacząłem się zastanawiać, która u niego godzina. Po dwóch sygnałach odebrał.
- Coś się stało? - mruknął cicho.
- Nie, to znaczy tak, to znaczy mam do ciebie sprawę. Muszę ci o czymś powiedzieć.
- O pierwszej w nocy?
- Wybacz, u mnie jest koło ósmej, albo dziewiątej rano - zaśmiałem się, słysząc narastające zdenerwowanie w jego głosie.
- Mów.
- Spotkałem Kendall.
- Pierdolisz! - Krzyknął. - Ała! Przepraszam, Charlie, już wychodzę!
Przez chwilę panowała głucha cisza, jednak zaraz potem znów usłyszałem jego głos.
- Przez ciebie obudziłem Charlotte i dostałem po głowie - burknął. - A teraz proszę o szczegóły tego "spotkania".
- Poszliśmy z Isabelle do wesołego miasteczka i gdy czekaliśmy w kolejce na diabelski młyn, po prostu do nas podeszła.
- Poszedłeś na diabelski młyn? Pewnie piszczałeś jak mała dziewczynka - zaczął się śmiać.
- Nie i nie zmieniaj tematu.
- Pewnie wagoniki były dwuosobowe, co? - Nie widziałem jego twarzy, ale byłem pewny, że zagościł na niej ten głupkowaty uśmiech.
- Tak, dlatego Kendall nie mogła z nami wsiąść i sobie poszła, ale później znowu nas znalazła.
- Trzymaliście się za ręce? Może musiałeś się do niej przytulić?
- Niall, co ty.. ja do ciebie o jednym, a ty o czym innym.
- No przestań. Chyba wolisz rozmawiać o Isabelle, a nie i Kendall.
- Ale Kendall w ogóle nie powinno tu być!
- Isabelle jest zazdrosna?
- Niall...
- Okej, sam zadzwonię i spytam!
- Niall, idź spać, już nic od ciebie nie potrzebuje. - Westchnąłem. - I nie dzwoń.
- Pff i tak zadzwonię, jak będę chciał. Dobranoc, Harry. - Zaśmiał się i od razu rozłączył. Świetnie. Zadzwoniłem, żeby poprosić go o radę, ale niestety jej nie dostałem. Najpewniej do jutra wszystko sobie przemyśli i zadzwoni, chociaż ja chciałem pomocy teraz. Chciałem znać jego opinie na ten temat.
~~*~~*~~
- Chodźmy na lody! - Zawołałem, zauważają ogromną budkę kilka metrów od nas. - Proszę! Proszę! Proszę!
- Później, okej?
- Nie, ja chcę teraz. No chodź - jęknąłem i pociągnąłem Issy za rękę. Ledwo zdążyliśmy dojść do budki, a usłyszałem dźwięk mojego telefonu. Wyjąłem go z kieszeni i zauważyłem na wyświetlaczu numer Kendall. Oho.
- Muszę odebrać, idź zamów - powiedziałem, podając Isabelle mój portfel. Dziewczyna spojrzała na mnie wyraźnie rozbawiona.
- Jesteś pewny, że chcesz mnie zostawić że swoim portfelem? - Zaśmiała się. Jejku, kocham jej śmiech, jest cudowny.
- Zaryzykuję. - Uśmiechnąłem się i odszedłem na bok, odbierając połączenie.
- Właśnie zawiozłam prezent do jej domu. Ten chłopak, to jej brat?
- Zależy, o kogo pytasz, ale pewnie tak. - Wywróciłem oczami. Czyżby wzięła się za podrywanie Nathaniela?
- Gdzie jesteście?
- Na mieście, nie wiem dokładnie gdzie.
- Jakieś znaki szczególne? Mogę do was podjechać i tak nie mam planów na dzisiaj.
- Jesteśmy gdzieś w centrum, ale nie potrafię ci tego opisać. - I nawet nie chcę, ale tego już nie powiedziałem. - Muszę kończyć, dzięki bardzo i do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
Rozłączyłem się i wcisnąłem telefon do tylnej kieszeni spodni. Gdy się odwróciłem, zobaczyłem jak uśmiechnięta Isabelle idzie w moją stronę.
- Nie wiedziałam, jakie lubisz, więc wzięłam truskawkowe. Mogą być?
- Mogą, a.. większych nie było? - Zmarszczyłem brwi.
- Niestety nie. - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. - Chodźmy gdzieś usiąść.
Ruszyliśmy wzdłuż chodnika i zatrzymaliśmy się przy jakiejś kawiarni. Na zewnątrz stały stoliki, więc zajęliśmy miejsce przy jednym z nich. Ciężko było przestawić się nie tylko na zmianę czasu, ale również na zmianę klimatu. Było tu o wiele cieplej niż w Anglii, wręcz nie do porównania. Zdecydowanie lepiej czułem się tutaj.
- Która godzina? - Spytała, a ja od razu wyjąłem z kieszeni telefon.
- Czwarta.
- A o której mama kazała wrocić na kolację? Znając ją, zrobi pizzę, więc musimy być punktualnie. W innym wypadku zniknie w ciągu pięciu minut.
- Chyba o szóstej, nie pamiętam dokładnie - mruknąłem, rozglądając się dookoła. - Podoba mi się tu. To znaczy, ogólnie. Chodzi mi o Australię. Jest dużo ładniejsza niż Wielka Brytania.
- Zgadzam się, ale nie zdążyłeś jeszcze zbyt dobrze poznać naszej wspaniałej Krainy Kangurów. Obiecuję ci, że gdy będziemy stąd wyjeżdżać, pokochasz to miejsce jeszcze bardziej. - Uśmiechnęła się, jednak po chwili zrzedła jej mina. Niezbyt rozumiałem dlaczego, ale domyśliłem się, gdy poczułem, jak ktoś zakrywa mi dłońmi oczy.
- Zgadnij kto to. - Usłyszałem melodyjny śmiech Kendall. Jak do jasnej cholery nas tu znalazła? Ma podgląd w całym mieście, czy jak?
Dziewczyna z szerokim uśmiechem usiadła obok mnie i posłała Issy obojętne spojrzenie, oczywiście z wzajemnością. Nie miałem nic do Kendall, nawet ją lubiłem, ale wiedziałem, że chce za wszelką cenę zrobić Isabelle na złość.
- Jakie macie plany na dziś? - Spytała, podpierając brodę o swoje dłonie.
- Zaraz wracamy do domu. - Wzruszyła ramionami Isabelle.
- Doprawdy? Miałam nadzieję, że dacie się wyciągnąć na karaoke. Znam bardzo fajny klub.
Cholera. Uwielbiam karaoke. Wiedziała, co zrobić, żeby nas, a przynajmniej mnie przekonać. Spojrzałem na Issy proszącym wzrokiem. Nie chciałem tam iść z Kendall, chciałem po prostu pójść na karaoke!
- Issy?
- Jeżeli chcecie, możecie iść.
- Okej, nie będę cię namawiać skoro nie chcesz. - Jenner posłała jej szeroki uśmiech.
- Jak nie chcesz iść, to ja też nie idę.
- Dobra, możemy pójść, ale nie na długo. Mieliśmy wrócić na kolację.
- Nie spóźnimy się. - Wyszczerzyłem się, posyłając jej całusa w powietrzu, na co jedynie wywróciła oczami.
- To chodźmy teraz. - Zarządziła Kendall, wstając z miejsca. Isabelle również się podniosła i całkowicie przypadkiem machnęła ręką tak, że cały lód wylądował na twarzy Jenner, zaraz potem spadając na jej bluzkę. Przyłożyłem dłoń do ust, by się nie roześmiać.
- Wybacz, był tu jakiś nieciekawy robak. Chciałam go tylko odgonić. - Wzruszyła niewinnie ramionami. Oboje doskonale wiedzieliśmy, że nie był to przypadek i to najbardziej mnie w tym wszystkim śmieszyło.
- W porządku, nic się nie stało. Chyba powinniśmy przełożyć to karaoke na jutro, muszę wrócić do siebie i.. przebrać się. - Powiedziała, wyjmując z torebki paczkę chusteczek i wycierając twarz.
Harold, nie śmiej się. Haroldzie, nie wolno, to niemiłe. Cholera, nie mogę. 
 - Jasne, nie ma sprawy. - Uśmiechnąłem się, nie mogąc przestać cicho chichotać. Kendall wyciągnęła dłoń w stronę Issy, mówiąc ciche "cześć". Zaraz potem zwróciła się w moją stronę i stanąwszy na palcach, cmoknęła mnie w policzek.
- Do zobaczenia, Harry.
Dopiero, gdy oddaliła się na bezpieczną odległość, mogłem spokojnie wybuchnąć śmiechem.
- "Nieciekawy robak", powiadasz? - Usiadłem z powrotem na krześle, łapiąc się za brzuch
- Był ogromny, na pewno jadowity - powiedziała poważnie, jednak nie udało jej się zachować kamiennej twarzy na długo i zaraz szeroko się uśmiechała. - Tylko ja go widziałam?
- Ja.. widziałem tylko, jak.. uderzasz lodem prosto.. w jej nos - odpowiedziałem, robiąc krótkie przerwy na oddech. Nigdy nie widziałem tak spokojnej Kendall w sytuacji, która ją w pewien sposób kompromitowała. Zwykle była bardzo wybuchowa i bez zawahania mogłaby od razu zechcieć się odwdzięczyć, jednak nic takiego nie nastąpiło. Spróbowała by tylko.. balkon stałby się też jej koszmarem.
- Wracajmy już do domu, okej? - Odezwała się, najpierw pozwalając mi się spokojnie wyśmiać.
- Nie. Chodźmy na zakupy. Chyba przydałby mi się jeszcze jeden garnitur. - Stanąłem obok niej, mimowolnie patrząc na nią "z góry" i to w tym przypadku dosłownie.
- Już nie przesadzaj z tymi garniturami. - Wywróciła oczami. - Poza tym, kupiłeś ich kilka, a w żadnym jeszcze cię nie widziałam.
Gdy tylko Kendall zniknęła, Isabelle wrócił humor. Przy niej prawie wcale się nie uśmiechała i mam wrażenie, że cały czas chciała jej coś zrobić.
- Dzisiaj założę, okej? - Zaśmiałem się.
- Trzymam za słowo. A skoro już mowa o zakupach.. to niedaleko jest centrum handlowe.
Dałem Isabelle znak, żeby prowadziła, a sam objąłem ją w talii. Dziewczyna uniosła głowę i spojrzała na mnie, marszcząc brwi.
- Oj już nie bądź taka! - Wywróciłem oczami.
- Będę taka, a poza tym pamiętaj, że wciąż mam swoje pytanie.
~~*~~*~~
Isabelle zatrzymała się na podjeździe i wręcz wyskoczyła z samochodu. Już w sklepie rozpoczęliśmy bitwę na łaskotki, którą aktualnie przegrywałem i nie miałem zamiaru tego tak zostawić.
Zerknąłem przelotnie na zegarek, była punkt szósta, więc chyba trafiliśmy idealnie. Dogoniłem Isabelle dopiero przy samych drzwiach, a dziewczyna od razu przyjęła pozycję obronną, osłaniając brzuch.
- Rozejm! - Zawołała, łapiąc za klamkę. Weszliśmy do środka, gdzie panowała głucha cisza, która od razu zwiększyła czujność Issy. - Mamo?!
- Jestem w ogrodzie! - Usłyszeliśmy jej wołanie.
- Zaraz przyjdę, idę do łazienki - rzuciłem i ruszyłem w stronę schodów. Ledwo otworzyłem drzwi od pokoju, a na dole rozległo się głośne sto lat. Okej, nie byłem na odśpiewaniu go, ale musiałem zabrać swój prezent i.. wcisnąć się garnitur. Nie ważne, że jest ciepło i wszyscy pewnie przyszli "na luzaka", powiedziałem, że założę, to założę.
Moją uwagę przykuł ogromny bukiet herbacianych róż. Nie miałem pojęcia, jak będę go niósł, bo okazał się o wiele większy niż myślałem. Obok niego, na łóżku leżało niewielkie, czerwone pudełeczko. Wziąłem je do ręki i kilka razy i obkręciłem w placach. Uchyliłem delikatnie wieczko, by sprawdzić, czy jest tak samo piękny, jak na zdjęciu. Muszę przyznać, że był jeszcze ładniejszy niż na fotografii zamieszczonej na stronie. Mam tylko nadzieję, że spodoba się Isabelle.
- Mamo, ale ja nie chcę zakładać sukienki! - Usłyszałem jęk Issy.
- Tylko dzisiaj, wyjątkowo. Większość twoich znajomych przyszła dziś bardzo elegancka i tobie też by wypadało.
- Okej, dzisiaj wyjątkowo. Tylko błagam, powiedz mi, że nie kupiłaś czerwonej mini - zaśmiała się wesoło i usłyszałem trzaśnięcie drzwiami. Chwilę później rozległ się donośny śmiech pani Lilianne.
- Wybacz, żabciu. Była taka piękna, że musiałam ją kupić! - Kobieta najpewniej szybko zbiegła po schodach, nie chcąc słyszeć sprzeciwu.
Pospiesznie przebrałem się w garnitur, jednak największy problem stanowiło dla mnie zawiązanie krawatu. Może zrobię kokardkę? Albo supełek? Nosz cholera jasna! Powinni dołączać do tego szczegółowa instrukcję. Gdy ja męczyłem się z krawatem usłyszałem szarpnięcie za klamkę, a zaraz potem pukanie.
- Wiedziałeś o wszystkim, prawda?
- Tak.
- Wszystko w porządku?
- Mhm, już wychodzę - mruknąłem, dając sobie spokój z krawatem i zostawiając go nie zawiązanego. Podniosłem bukiet róż i.. o cholera, jak mam teraz dojść do drzwi, skoro praktycznie nic przed sobą nie widzę. Sięgnąłem ręką do zamka i przekręciwszy go, szarpnąłem za klamkę.
- Wszystkiego najlepszego, Issy! - zawołałem, wychylając głowę zza wielkiego bukietu. O cholera. Wcale nie przesadziła, mówiąc "czerwona mini". Wyglądała naprawdę pięknie.



Isabelle? 


Dla administracji: 3009 słów


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz