Strony

środa, 2 sierpnia 2017

Od Marie CD James'a

Nie podobało mi się to, jak w tym momencie zachowywał się James. Klasyczna popisówka? Chyba tak. Wcześniej ustaliliśmy, że przynajmniej pierwsze trzy dni spędzimy u moich rodziców, ale on jak zwykle musiał zaplanować coś bez mojej zgody. Białej gorączki można z nim dostać. Ehh, postaram sobie nie zawracać nim głowy. Wszyscy zasiedliśmy na kocu w parku, jedząc jakieś przekąski i popijając zimne napoje, mopsy w tym czasie radośnie bawiły się biegając w około. Jeju, stęskniłam się za tymi zjebami. To z nimi spędziłam najlepsze czasy liceum. Kto nie pamięta tych dzikich imprez albo szwędania się po mieście w środku nocy? Ogólnie całe spotkanie przebiegało w wyśmienitej atmosferze, dopóki nasze dwa psiaki nie zniknęły nam z oczu. Podniosłam głowę z leżacej na kocu Beatrice, odstawiłam na bok moje smakowe piwerko, które w prawdzie można nazwać soczkiem i rozejrzałam się dokoła głośno wołając mojego czworonoga.
- Co się drzesz babo. - skwitował James.
- Zamknij się. - warknęłam piorunując go wzrokiem.
- Hoho, chyba dzisiaj śpisz na kanapie. - stwierdził głośno jeden z naszych kolegów.
- Nie będzie musiał. - syknęłam przez zęby i wstając z koca udałam się na poszukiwanie Chestera i Pucci.
Przeszłam dosłownie pareset metrów, by ujrzeć, jak śliniąca się biszkoptowa kulka jeży się na ogromnego amstaffa, który najwyraźniej ma na niego wyjebane, a równie dobrze gdyby chciał mógłby zabić klopsika jedną łapą.
- To twoje psy? - spytał chłopak, właściciel amstaffa.
- Taak... w zasadzie to mój i mojej koleżanki. Powinnam je już zabrać. - chwyciłam Chestera pod pachę.
- Nie chciałabyś się przejść z nami? - zaproponował blondyn.
- Dzięki ale... jestem ze znajomymi... i chłopakiem.
- Ahh, rozumiem.. w takim razie do zobaczenia. - posłał mi łobuzerskie oczko i odszedł wraz ze swoim pupilem.
Wróciłam do naszej paczki, przy okazji na miejscu podpinając smycz do szelków Chestera, by już więcej nie próbował mi zwiać. Spotkanie trwało może jeszcze z jakąś godzinę, wtedy wszyscy rozeszliśmy się w swoje strony, oczywiście planując kolejne spotkanie.
- Masz zamiar iść z nim do moich rodziców? - spytał James gdy już wyszliśmy z parku.
- Ale ja nie idę do twoich rodziców.
- To gdzie idziesz?
- Idę do moich rodziców, a u twoich pojawię się za dwa dni, tak jak planowaliśmy. - syknęłam.
- Ty zawsze musisz robić problem.
- Nie James, to Ty zawsze robisz problem. - zatrzymałam się na chwilę. - Tak po prostu zmieniłeś sobie nasze plany.
- Wyobraź sobie, że ja też mam rodziców i chcę ich zobaczyć.
- Dobrze, do zobaczenia za dwa dni. - uśmiechnęłam się sztucznie i ze szklanymi oczami przeszłam przez pasy na drugą stronę ulicy, kierując się do domu.

Dżemik?
Przepraszam, że aż tyyyyle musiałaś czekać;cc

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz