Strony

czwartek, 3 sierpnia 2017

Od Lewisa C.D. Hailey

- To wszystko nie jest takie proste - odezwałem się w końcu. Właściwie to nie wiedziałem co jej powiedzieć, a jeśli prawdę, to jak mam jej to powiedzieć.
- Czasem wydaje mi się, że z tobą nic nie jest proste - mruknęła.
- Może i tak - odwróciłem się w jej kierunku i posłałem szeroki uśmiech. Hail jak zwykle w podobnych sytuacjach prychnęła i przewróciła oczami. Chciała, żeby jej wytłumaczył, widziałem to w jej oczach, ale to była za przyjemna chwila. Nie chciałem teraz tego roztrząsać.
- Odpowiedź godna dwudziestoparoletniego mężczyzny - poprawiła się na leżaku, oparła głowę o oparcie i zamknęła oczy.
- Mężczyzny? Ja tam nadal się uważam za chłopca - odparłem poważnie, ledwo zatrzymując wybuch śmiechu.
- Mężczyźni mają nieco inne przywileje, że tak to nazwę, ale jeśli chcesz być chłopcem...
- To co wtedy? - zapytałem, wyczuwając już odpowiedź. Jednak ta lata przyjaźni robią swoje, możemy sobie praktycznie czytać w myślach.
- Wtedy niestety kochanie muszę nałożyć na ciebie celibat... - odparła smutnym tonem głosu.
- Czyli praktycznie na siebie też - zauważyłem, podwinąłem sobie nogawki i tak krótkich spodenek, przecież nie zostawię sobie takiego białego paska.
- Nie było mowy o tym, że ja nie mogę - odparła po dłużej chwili.
- Więc zamierzasz znaleźć sobie kogoś innego, do tej rozrywki?
- Rozrywki? - prychnęła.
- Też. Widzisz zależy kiedy, jednak dla mnie, przynajmniej z tobą i przynajmniej na razie, to miłość z dodatkiem pożądania... albo odwrotnie pożądania z dodatkiem miłości... - zamyśliłem się na chwilę. - Właściwie to nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
- Czy bardziej mnie kochasz czy pragniesz?
- Tak... - przymknąłem oczy, w końcu sen i tak mi nie groził. - Ale wydaje mi się, że bardziej kocham.
- Skąd ten interesujący wniosek? - podniosłem się do siadu i otworzyłem oczy, aby przenieść na nią wzrok. Patrzyła na mnie.
- No patrz, jakbym cię nie kochał, tylko pragnął to nie musiałbym z tobą być, starać się, tylko robić ci dobrze...
- Ale to co innego, bo mnie i kochasz, i pragniesz - przerwała mi. Nienawidziłem, kiedy to robiła, ale teraz miała rację. - Nie wybierasz między jednym z nich.
- Myślę, że jakbym cię bardziej pragną, to myślałbym tylko o seksie, a nie o naszej wspólnej przyszłości - zauważyłem. Czy miałem takie myśli? Miałem. O jednym jak i o drugim. Jednak to drugie o wiele częściej zaprzątało moją głowę.
- Może masz rację - powróciła do poprzedniej pozycji. - Wiesz, wracając do poprzedniego tematu, to nie musiałabym szukać, bo sam by się ktoś znalazł, ale nie zamierzam cię zdradzać.
- Cieszy mnie to - przyznałem całkowicie szczerze.
- Zresztą i tak długo nie wytrzymasz - zachichotała.
- Wytrzymam - mruknąłem. Niech ona mnie do jakiś uzależnionych zboczeńców nie porównuje.
- Chcesz się założyć? - podniosła się do siadu i wyciągnęła dłoń w moją stronę.
- Dobrze. Kto pierwszy pęknie i zacznie się dobierać do drugiej osoby - upewniłem się i delikatnie uścisnąłem jej dłoń.
- Trzeba ustalić zasady przed przecięciem - zauważyła i miała świętą rację. - Co uważamy za pęknięcie?
- Rozbieranie drugiej osoby, chyba że ta się upije i nie będzie w stanie samodzielnie się rozebrać, łapanie za miejsca intymne i w moim przypadku ciebie za piersi, oczywiście dobieranie się do drugiej osoby.
- Pocałunki, nie są zabronione?
- Wolałbym nie. Ale tylko w usta, reszta ciała zabroniona, chyba że moja księżniczka się uderzy i będę musiał pocałować, żeby przestało boleć - wyszczerzyłem się, a ona pacnęła mnie w ramię. - Siadanie mi na brzuszku, kolankach i innych ciekawych miejscach pomiędzy wspomnianymi zabronione.
- A prowokacje? Dozwolone czy nie?
- A co zamierzasz robić sobie dobrze na moich oczach?
- Lewis - zrobiła się cała czerwona i tym razem nieźle mi przywaliła w to ramię.
- No co? Bo jak tak, to zabronione, a jak chcesz chodzić nago po domu to nie. Przynajmniej sobie popatrzę.
- Dobrze - spuściła wzrok.
- A jak już o tym wspomniałem, to wspomaganie się swoimi własnymi możliwościami i innymi ludźmi jest surowo zabronione.
- Lewis?
- Co? - zapytałem, sięgając dłonią do jej twarzy.
- To może zasłużmy się jutro rano, co? - zaproponowała cicho.
- Niestety kociaku, chciałaś zakładu, to masz i cierp - zaśmiałem się. Nie puszczając mojej dłoni wstała, podeszła ten krok bliżej, aby mk usiąść na kolanach, twarzą do mne.
- Będę tęsknić - dłonią zjechała do moje krocza i bardzo intynstycznie zaczęła całować. Kiedy skończyła, niemal od razu powiedziała. - No to zakład - i przecięła nasze ręce. Prowokacje dozwolone, tak? To mógł być spory błąd...
- No to złaź ze mnie, bo przegrasz - wyszeczerzyłem się do niej, a ona coś fuknęła i zaraz znalazła się na leżaku obok. Właściwie to położyła się na boku, odwracając się do mnie plecami. Widzę panna O'brien kompletnie się obraziła. Przymknąłem oczy rozkoszując się przyjemnym uczuciem promieni słońca na mojej skórze. Tęskniłem za tym.
- Lewis! - krzyknęła nagle Hailey, a ja aż podskoczyłem. Nienawidzę kiedy się mnie straszy.
- Co? - mruknąłem niezadowolony i spojrzałem na nią. Podciągnęła kolana do piersi i objęła nogi ramionami.
- Bo oboje jesteśmy uparci, nie?
- No tak i co z tego?
- A jeśli bojąc się przegranej, żadne z nas nie zrezygnuje? - ona naprawdę się zmartwiła. Zabawne.
- To mało możliwe Hailly - odparłem spokojnie.
- Ale jeśli?
- No to załóżmy, że jeśli żadne nie zrezygnuje, to po miesiącu zakład jest unieważniony - odparłem wzruszając ramionami.
- I ty to tak spokojnie mówisz?
- No tak...
- Miesiąc to długo...
- Spokojnie, wiem że wcześniej pękniesz - wyszczerzyłem się.
- Sam pękniesz - warknęła i tym razem już się nie odwracała, tylko wyprostowała nogi, poprawiła się, oparła i zamknęła oczy. Widać przekroczyłem granicę jej poczucia własnej wartości, ponieważ zaskakująco jak na nią, siedziała cicho. W końcu zauważyłam, że jej pierś równo się unosi, cicho szepnąłem jej imię. Zasnęła...
Zostałem więc sam. No dobra nie sam. Towarzyszyło mi słoneczko, które uwielbiam jak ogólnie ciepło. Dlatego też uwielbiałam Zaina, bo on był zawsze ciepły. Kiedy chorowałem i telepałem się z zimna potrafiłem do niego dzwonić, żeby przyjechał i mnie ogrzał. Wbrew pozorom moi rodzice go znosili. Nie wiem dlaczego. Matka nawet go można powiedzieć akceptowała. Właśnie Zain! Przecież on nic nie wie. Odkąd wyjechałem praktycznie z nim nie pisałem. Rozejrzałem się za telefonem. Musiał zostać w pokoju, więc jak najciszej mogłem wstałem i zszedłem piętro niżej. Po całym domu niósł się odgłos radia, którego praktycznie zawsze słuchała Rossy. Wszedłem do naszej sypialni, gdzie rzeczywiście na stoliku leżał mój telefon. Kiedy tylko wziąłem go do ręki, zadzwoniłem do Zaina.
~ Lewis, ty chamie dopiero teraz dzwonisz? - odezwał się po kilku sygnałach.
- Ciebie też miło słyszę.
~ Mnie zawsze jest miło słyszeć - prychnął.
- Nie wiem czy cię to zainteresuje, ale nie mam raka i innej nieuleczalnej choroby, która zabije mnie w miesiąc - powiedziałem jednym tchem.
~ Oczywiście, że mnie interesuje mój najdroższy! To teraz lekki odpoczynek.
- Tak... Właściwie to już jesteśmy na wakacjach... Jesteśmy - podkreśliłem ostatnie słowo.
~ No wyrwała się, ale wszędzie postawiłem straże i się opierałem jej, i... i...
- Już dobrze Zain - uspokoiłem go. - Nie mam ci tego w gruncie rzeczy za złe, bo wszystko wyszło dobrze, w sensie bez poważnego kryzysu.
~ Cieszy mnie to, bo już myślałem jaką straszliwą karę dostanę - zachichotał.
- Ja nie Brooke żeby ci kary dawać.
~ Jeśli już o niej mówimy, to muszę iść. Bądź grzeczny i pilnuj się tam, żebyś za szybko ojciec nie został - zaśmiał się.
- Powiedziałbym wrednie, że tobie to nie grozi jeszcze przez kilka lat jak tak będziesz się dobierać do Brooke, ale przecież ja nie jestem wredny.
~ Wcale... i martw się tam o własne sprawy.
- Martwię się cały czas. To do zobaczenia Javadd - rzadko używałem tego imienia, ale strasznie je lubiłem.
~ Czekam tygrysie - nie mogłem nie zacząć się śmiać. - Do szybkiego zobaczenia.
Długo siedziałem jeszcze w pokoju i patrzyłem się na ekran telefonu. On miał rację. Wbrew pozorom Hailey mogła bez trudu zajść w ciążę, a to by nam aktualnie nie pomogło, więc trzeba się zabezpieczać. Tak będzie po prostu lepiej. Westchnąłem i uniosłem głowę, a mój wzrok spoczął na gitarze. Dawno nie grałem. Właściwie to rzadko grałem, ale jako tako potrafiłem. Sięgnąłem po nią i wolnym krokiem wróciłem na dach, gdzie nadal spała Hailey. Ostrożnie podszedłem do swojego leżaka, na którym siadłem plecami do słońca. Pochyliłem się i cichutko zacząłem brząkać na instrumencie. Tak jak zazwyczaj moją grę zacząłem od Don't cry - Guns N' Roses, pomimo że jej nienawidziłem. Kiedyś nienawidziłem, za tekst. Za to, że tak bardzo nie wpisywał się w moje życie...
- Don't even cry tonight... - szepnąłem. Bez sensu. To jest bez sensu wszystko. Spojrzałem na Hailey. No dobra ona ma sens. Ona jest sensem. Tego się trzymajmy. Musiałem przyznać, że śmiesznie wygląda śpiąc z lekko otwartymi usteczkami. Ładne ma te usteczka... Cała jest ładna. Nie myśl o tym, nie możesz przegrać tego zakładu. Tak dla czystej satysfakcji oczywiście. Uwielbiałam wygrywać z Hailey. No nie oszukujmy się, przecież ona tak zabawnie się denerwuje, fuka i warczy... albo miłość jest ślepa. A zresztą co to dla mnie za różnica, skoro ona jest moja. Za to opinia innych mnie nie obchodzi. Mogę być ślepy, byle bym był z nią.

Hailey?

Mała notatka dla administracji: 1552 słowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz