Wywróciłem oczami, widząc szeroki uśmiech przyklejony do jego twarzy. Miles to Miles, nie ma na całym naszym świecie drugiej takiej osoby, która choćby w minimalnym stopniu go przypominała. On jest... unikatowy, nie do podrobienia. W jednej chwili może rzucić mi się do gardła, z chęcią uduszenia mnie, albo przynajmniej przegryzienia aorty, a w drugiej zacznie się do mnie przytulać i mówić mi, jak bardzo mnie kocha. Nigdy nie potrafił się długo gniewać, bynajmniej na mnie. Na moją siostrę potrafił obrażać się tygodniami, chociaż oni od początku swojej znajomości są na siebie obrażeni, przez to ciągłe dogryzanie sobie. Od czego dokładnie się zaczęło, nie mam pojęcia. Oni się nienawidzą odkąd tylko pamiętam. Ciekawe, czy jak Camilla tu przyjedzie, to się dogadają. Jeszcze mu o tym nie wspominałem, że siostra ma w planach zmianę szkoły, dowie się w swoim czasie, na razie nie będę go tym stresował.
Poszliśmy do stajni, gdzie szybko uporaliśmy się z wyczyszczeniem i osiodłaniem koni. Oczywiście Miles potraktował to jako wyścig, który tym razem udało mu się wygrać. Gdy wyprowadziłem Hurricane z boksu, ten już dumnie czekał przy wyjściu.
- Mam nadzieję, że wiesz, dokąd jechać i nas nie zgubisz. - Zmarszczyłem brwi, wychodząc poza teren stajni.
- O to się nie martw, skarbie. - Uśmiechnął się szeroko i zwinnym ruchem wskoczył na grzbiet Blue.
Westchnąłem i poszedłem w jego ślady. Oczywiście, gdy tylko włożyłem stopę w strzemię, Hurricane uznała, że to świetny moment, by ruszyć żwawym kłusem. Przyzwyczaiłem się do tego i muszę przyznać, że w ten sposób jest mi o wiele łatwiej wybić się od ziemi. Przytrzymałem krótko wodze, a Hurricane zaraz przeszła do spokojnego stępa. Miles bez problemu nas dogonił i ruszyliśmy w stronę ścieżki.
- Dzisiaj wieczorem jadę do Bo's Arcade. Dawno nie grałem w bilard.
- A ja jadę z tobą - wtrącił szybko.
- No właśnie o tym chciałem pogadać. Nie sądzę, że to dobre miejsce dla ciebie. To.. nie twój styl, poza tym, tam jest niebezpiecznie.
- Halo! Nie jestem małym dzieckiem!
- Wiem, że nie jesteś i ci co tam chodzą też nie są. Byłem tam kilka razy i czasem naprawdę jest gorąco. Wyobraź sobie ludzi uzależnionych od hazardu w momencie, gdy przegrywają dom lub luksusowy samochód. Są wściekli, że muszą to oddać i zazwyczaj nie obejdzie się bez bójek.
- Bla, bla, bla. Skończyłeś już? - Uniósł brwi i nie słysząc odezwu z mojej strony, kontynuował. - Ty myślisz, że ja cię tam wypuszczę? Po moim trupie!
- Robiłem gorsze rzeczy i jeździłem do straszniejszych miejsc niż to, gdy wyjechałeś. Naprawdę nie miałem, co robić, a wiesz jak się na tym wzbogaciłem? Po rozbiciu tamtego motocykla w ciągu kilku dni kupiłem nowy, za pieniądze z wygranych. Nie chciałem brać od ojca.
- Nie obchodzą mnie pieniądze, skoro tam jest niebezpiecznie - burknął.
- Miles, potrafię się bronić - westchnąłem, poluźniając wodzę.
- A jak ktoś przyłoży ci spluwę do głowy, to też się obronisz? - krzyknął, coraz bardziej zdenerwowany.
- Też mam broń.
- Nie pozwolę ci... co ty powiedziałeś? - Spojrzał na mnie i.. o losie.. gdyby wzrok mógł zabijać. - Czy ty właśnie powiedziałeś, że masz broń?
- Tak. - Wzruszyłem ramionami.
- Czy ciebie do reszty pojebało? - krzyknął, jednak zaraz się opamiętał. - Co ty ze mną robisz.. przez ciebie znowu zacznę klnąć jak szewc. Tak nie można, Jules!
- Miles, mój świat tak wygląda.
- Gówno prawda. Próbujesz to sobie wmówić, że jesteś takim bad boyem, czy cholera wie kim. Ty jesteś całkiem inny. Popatrz na to, jak traktujesz ludzi, a jak traktujesz mnie. To dwa odrębne światy i dlaczego? Dlaczego dla nikogo nie potrafisz być miłym?
- Bo nie lubię ludzi.
- Doprowadzasz mnie do szału, Jules - jęknął, uderzając się dłonią w czoło. - Jeżeli tak bardzo chcesz tam jechać, to ja jadę z tobą.
- Rozumiesz, że się o ciebie martwię? Nie pozwalam ci jechać tylko dlatego, że nie chcę cię na nic narażać z powodu mojego widzi mi się.
- Jules, wkurwiasz mnie. Jedziemy tam razem, albo nie pojedziesz wcale - burknął pod nosem.
- Tam palą, nie lubisz zapachu tytoniu.
- Nie zniechęcisz mnie tak łatwo.
- Okej, pojedziemy gdzieś indziej. Do jakiegoś bardziej.. kulturalnego miejsca, gdzie mogę pograć sobie w bilard, okej?
Miles spojrzał na mnie wzrokiem, którego nie potrafiłem zdefiniować. To coś pomiędzy "zaraz cię zabiję" a "nareszcie zmądrzałeś, dziecko". Przez jakiś czas jechaliśmy w całkowitej ciszy, dopóki nie dojechaliśmy do rzeki, o której mówił Miles.
- Wiesz co, musisz się rozerwać. Pojedźmy do jakiegoś klubu - zaproponowałem, podjeżdżając bliżej piaszczystej drogi.
Miles?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz