Rossy zmierzyła mnie wzrokiem płatnego zabójcy, na którego by się doskonale nadawała, gdyby nie jej wrodzona puszystość.
- Czegoś zapomniałeś - rzuciła.
- Schowała je wszystkie, rozumiesz? Jak... jak ja mam się pokazać ludziom? - odparłem krzyżując ręce.
- Nie masz czego się wstydzić.
- Ja...
- Nienawidzisz swoich blizn - przewróciła oczami.
- Tak - potwierdziłem. Hailey uznała to chyba za jakiś super pojedynek, bo zabrała tą swoją herbatę i usiadła przy stole, by popijając napój, gapić się na nas.
- Mógłbyś wreszcie przestać się tak cackać? - Rossy też skrzyżowała ręce.
- Słucham?!
- O nic innego nie proszę. Tylko się słuchaj, nieco bardziej doświadczonych ludzi.
- Ale...
- Lewis - przerwała mi. - Rozumiem, że to dla ciebie okropne i pewnie za każdym razem, kiedy sobie o nich przypomimasz czujesz obrzydzenie do własnego ciała...
- Lewis? - pyta cicho Hailey. Przeniosłem na nią wzrok. Patrzyła pełna nadziei? Przerażenia? Nie wiedziałem.
- Ja... - spuściłem wzrok i wbiłem go w podłogę. Rossy miała rację. Dlatego ich nienawidziłem i chciałem je ukrywać przed Hailey. - One... one są obrzydliwe. Oszpecają mnie. Tworzą one dla innych obraz mnie jako ofiary albo kogoś kto z głupoty się ich nabawił. Nienawidzę tego. Nienawidzę bycia postrzeganym jako ofiara, narkoman, lekkoduch, psychol. Nienawidzę jak ludzie na nie patrzą. Nie chcę by ktoś ich dotykał jak jakiegoś trądu. Ukrywam je... na... na ile to możliwe.
- Nie musisz...
- Muszę! Ty tego nie rozumiesz! - poczułem dłoń Rossy na mojej dłoni, która opierałem o blat za mną. Uspokój się Lewis. - Przepraszam... po prostu. To nie działa jak za pstryknięciem palcami...
- On nie może zrozumieć jak ktoś może je kochać, skoro jego tak bardzo obrzydzają, kochanie - odparła Rossy do Hail.
- Przekonałeś mnie - wstała i ruszyła do wyjścia z kuchni.
- Nie! - złapałem ją za rękę i przyciągnąłem do siebie tak, że plecami opierała się o mnie. Pochyliłem głową i wtopiłem twarz w jej włosy. - Nie chcę tak. Nie chcę wzbudzać w tobie współczucia. Ty musisz być twarda. Dla nas, rozumiesz? Tylko... nie tak radykalnie. Nie zmuszaj mnie, żebym paradował bez koszulki przez miasto.
- Spróbujcie - powiedziała nagle Rossy, spojrzałem na nią, nadal nie puszczając Hail. - Może stopniowo się przyzwyczaisz. Najważniejsze, jest to, do czego nie doszłam. Siadać - pociągnąłem Hailey do stołu, a kiedy usiadłem, usadziłem ją sobie na kolanach.
- Proszę tylko bez wzniosłych myśli - mruknąłem.
- Cicho. Według mnie musisz znaleźć jakiś powód, dla którego są one piękne. Nie chodzi tutaj o twoją miłość Hailey, nie tym razem. To musisz wychodzić z ciebie Lewis. Dlaczego one mogą być piękne.
- Nie ma czegoś takiego! - warknąłem.
- Jest.
- Czyżby? - prychnąłem.
- Są piękne, bo nie ma ich twój brat - odparła spokojnie. Dopóki byłem w domu, ojciec nawet nie dotknął Aleksandra. Wszystko brałem na siebie... Nie mógłbym żyć, gdybym wiedział, że mogłem go obronić, ale nie zrobiłem tego ze strachu. - One są oznaką twojej niewyobrażalnej miłości do niego.
- To nie fair, to gra na uczuciach - mruknąłem.
- Czyli najlepszy sposób na faceta - uśmiechnęła się. Hailey obróciła się do mnie bokiem i zarzuciła ręce na szyję.
- Chcesz te koszulki? - szepnęła, opierając swoje czoło o moje.
- Muszę być sprawiedliwy, jak ty tylko w sukienkach, to ja bez koszulki, ale... jak nie dam rady, to wtedy... tak?
- Tak, wtedy oddam. Jedną - uśmiechnęła się chytrze. - To co dziś będziemy robić?
- Wczoraj był męczący dzień, a poza tym są wakacje... to może nic nie porobimy?
- A kogo taki leń złapał? - zatopiła palce w moje włosy. Uważałem, że to śmieszne, że tak bardzo lubi się nimi bawić.
- No mnie, prose pani - odparłem tonem małego dziecka, a ona zaczęła się śmiać, czemu zaraz zawtórowała Rossy, szeroko się uśmiechnąłem. - A zresztą ja dbam o stan naszej opalenizny.
- Taki mój troskliwy kochaś?
- Tak... podoba mi się to słowo - wyszczerzyłem się i zostałem pięknie pacnięty w ramię.
- Troszeczkę kultury proszę.
- Oj od razu kultury, czy to nie za bardzo wygórowane oczekiwania?
- Nie sądzę - zaśmiała się.
- Ja też nie sądzę - dodała Rossy.
- Jesteście we dwie okropne - fuknąłem, a Hailey zarzuciła mi ręce na szyję i przyciągnęła tak, że oparłem głowę o jej obojczyk. Delikatnie gładziła moje włosy. - Czuję się pokrzywdzony, bo miałem tutaj zapomnieć o tych cholernych Niemczech, a tutaj tylko rozdrapujemy rany albo negujemy moje zdanie. Też chcę mieć kiedyś rację...
- No już, cicho - odparła spokojnie Hailly. - To, że tym razem jej nie masz, nie znaczy, że nie masz jej nigdy.
- Ja czasem lubi jak wygrywasz i masz rację, czasem ci ją przyznaję, pomimo że jej nie masz, bo ty jesteś taka szczęśliwa wtedy i tak ci oczka błyszczą, ale ja kiedyś też muszę mieć rację.
- Tak i masz - uniosła moją głowę i pocałowała mnie w skroń.
- Tak lepiej - uśmiechnąłem się do niej, gładziła mój policzek.
- To co będziemy robić?
- Proponuję zestaw wakacyjny opalanko plus gra w siatkówkę.
- Nie mamy piłki - zauważyła.
- Rossy?
- Wszystkie leżą tam, gdzie je zostawiłeś - mruknęła niezadowolona. Kochana kobieta.
- Byłeś już tutaj? - u Hailey włączył się tryb detektywa.
- Z Zainem... ze dwa razy - uśmiechnąłem się przepraszająco.
- I ja nic o tym nie wiedziałam? - obudziła się.
- Bo ty wtedy jechałaś do cioci do Włoch i nie mówiłem ci, bo ty się tak cieszyłaś i nie chciałem ci robić przykrości.
- Do cioci?
- Tak - energicznie pokiwałem głową.
- Świetnie się tam bawiłam, więc wybaczę ci to zatajenie.
- Zresztą wtedy nawet nie myślałem o tym, że mogłabyś być moją dziewczyną, więc tylko jeszcze bardziej bym ci złamał serce... oczywiście nieświadomie.
- Oj złamałby... - mruknęła Rossy.
- Cicho - warknąłem.
- Jak to? - zainteresowała się Hailey.
- Co noc inną sobie znajdował, a ten Zain gorszy nie był, choć początkowo się opierał.
- Mówiłem ci już kiedyś, że cię nienawidzę?
- Tak - przyznała kobieta.
- To powtórzę to, nienawidzę cię.
- Lewis... - Hail odwróciła się do mnie z zaciśniętymi zębami.
- Tak wyszło... Zresztą to było po rozstaniu z Amalie, to musiałem jakoś odreagować, a że za każdym razem jakaś chętna się napatoczyła, to korzystałem...
- Z kim ja się związałam...
- Z kimś kto wysłuchiwał twoich płaczów, jak cię któryś idiota zostawił, wpierdzielał im za co mało kuratora nie dostałem, opiekował się tobą jak młodszą siostrą i dał ci coś, czego żaden przede mną.
- A skąd to niby wiesz?
- Proszę cię. Powiedziałbyś mi jakby coś takiego się stało kilka godzin po tym. Słyszałem od ciebie o wiele gorsze i bardziej intymne rzeczy.
- Dlatego teraz tak się wstydzę - mruknęła.
- Ja też się czegoś wstydzę i jakoś żyję.
- Czego?
- Mojego załamania w Irlandii - mruknąłem. - Tylko nie zrozum mnie źle. Chodzi o to, że to śmieszne jak słaby jestem.
- Słaby?! - powiedziały na raz.
- Tak. W końcu skoro tyle dawałem sobie radę to powinienem dać wtedy i tyle...
- A co się stało? - zapytała Rossy.
- Mała rodzinna kłótnia... - odparłem.
- Po której musieliśmy zabrać Aleksandra do twoich dziadków, dla jego bezpieczeństwa. No naprawdę mała kłótnia - prychnęła Hail.
- To tylko szczegóły, które nie powinny wpływać na obraz całej sytuacji.
- Odwrotnie. To detal, który idealnie oddaje obraz tej sytuacji - przewróciłem oczami.
- Chodź lepiej zobaczysz taras.
- Jaki taras?
- Dach jest płaski moja droga. Tam też są małe atrakcje - uśmiechnąłem się, a ona odpowiedziała tym samym. Wstała i poprowadziłem ją do schodów, którymi po chwili wchodziliśmy na górę.
- Ale pójdziemy kiedyś do miasta?
- Pójdziemy... masz coś pod tą sukienką? - moja ręką powędrowała pod jej ubranie.
- Mam bikini - pacnęła mnie w dłoń.
- To dobrze, przyda się - wyprzedziłem ją i otworzyłem klapę na dach. Dziewczyna wyszła pierwsza. Dach był dosyć spory, jak zresztą cały dom, ale znowu nie były takie ogromne. Stało tutaj kilka białych, miękkich leżaków, był parasol z wiklinowymi meblami pod nim, duża również biała sofa także pod parasolem, wszędzie miliony światełek lub lampionów, no i oczywiście, trochę na podwyższeniu jacuzzi.
- Cóż...
- Podkreślam, że ja mam nieco inny gust - odparłem szybko.
- Nie no, jest super, tylko trochę dużo światełek...
- Jeśli boisz się światła wieczorem to te lampiony są o wiele lepsze. W sensie mniej światła dają i są o wiele bardziej nastrojowe.
- Nastrojowe?
- No... tak - pokiwałem głową.
- Dwa razy dziennie to nie ponad twoje możliwości oddechowe? - zaśmiała się.
- Moje możliwości oddechowe mają się dobrze - prychnąłem. - A jeśli się coś zmieni, to cię poinformuję w trakcie.
- Tak w połowie przerwać to słabo.
- Nie martw się, poradzę sobie - przewróciłem oczami i skierowałem się na leżak.
- Spalisz się.
- Nie spalę.
- Spalisz.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak!
- No dobra, w łazience w drugiej szafce od lewej masz balsamy. Jak chcesz to idź.
- I przynieść księciu?
- A kto posmaruje księżniczkę?
- Chyba królową - prychnęła.
- Królową, to możesz być po ślubie.
- Zazwyczaj w związkach jest tendencja malejąca, co do wszystkiego właściwie.
- A u nas będzie rosnąca. Nie podoba się?
- Czegoś zapomniałeś - rzuciła.
- Schowała je wszystkie, rozumiesz? Jak... jak ja mam się pokazać ludziom? - odparłem krzyżując ręce.
- Nie masz czego się wstydzić.
- Ja...
- Nienawidzisz swoich blizn - przewróciła oczami.
- Tak - potwierdziłem. Hailey uznała to chyba za jakiś super pojedynek, bo zabrała tą swoją herbatę i usiadła przy stole, by popijając napój, gapić się na nas.
- Mógłbyś wreszcie przestać się tak cackać? - Rossy też skrzyżowała ręce.
- Słucham?!
- O nic innego nie proszę. Tylko się słuchaj, nieco bardziej doświadczonych ludzi.
- Ale...
- Lewis - przerwała mi. - Rozumiem, że to dla ciebie okropne i pewnie za każdym razem, kiedy sobie o nich przypomimasz czujesz obrzydzenie do własnego ciała...
- Lewis? - pyta cicho Hailey. Przeniosłem na nią wzrok. Patrzyła pełna nadziei? Przerażenia? Nie wiedziałem.
- Ja... - spuściłem wzrok i wbiłem go w podłogę. Rossy miała rację. Dlatego ich nienawidziłem i chciałem je ukrywać przed Hailey. - One... one są obrzydliwe. Oszpecają mnie. Tworzą one dla innych obraz mnie jako ofiary albo kogoś kto z głupoty się ich nabawił. Nienawidzę tego. Nienawidzę bycia postrzeganym jako ofiara, narkoman, lekkoduch, psychol. Nienawidzę jak ludzie na nie patrzą. Nie chcę by ktoś ich dotykał jak jakiegoś trądu. Ukrywam je... na... na ile to możliwe.
- Nie musisz...
- Muszę! Ty tego nie rozumiesz! - poczułem dłoń Rossy na mojej dłoni, która opierałem o blat za mną. Uspokój się Lewis. - Przepraszam... po prostu. To nie działa jak za pstryknięciem palcami...
- On nie może zrozumieć jak ktoś może je kochać, skoro jego tak bardzo obrzydzają, kochanie - odparła Rossy do Hail.
- Przekonałeś mnie - wstała i ruszyła do wyjścia z kuchni.
- Nie! - złapałem ją za rękę i przyciągnąłem do siebie tak, że plecami opierała się o mnie. Pochyliłem głową i wtopiłem twarz w jej włosy. - Nie chcę tak. Nie chcę wzbudzać w tobie współczucia. Ty musisz być twarda. Dla nas, rozumiesz? Tylko... nie tak radykalnie. Nie zmuszaj mnie, żebym paradował bez koszulki przez miasto.
- Spróbujcie - powiedziała nagle Rossy, spojrzałem na nią, nadal nie puszczając Hail. - Może stopniowo się przyzwyczaisz. Najważniejsze, jest to, do czego nie doszłam. Siadać - pociągnąłem Hailey do stołu, a kiedy usiadłem, usadziłem ją sobie na kolanach.
- Proszę tylko bez wzniosłych myśli - mruknąłem.
- Cicho. Według mnie musisz znaleźć jakiś powód, dla którego są one piękne. Nie chodzi tutaj o twoją miłość Hailey, nie tym razem. To musisz wychodzić z ciebie Lewis. Dlaczego one mogą być piękne.
- Nie ma czegoś takiego! - warknąłem.
- Jest.
- Czyżby? - prychnąłem.
- Są piękne, bo nie ma ich twój brat - odparła spokojnie. Dopóki byłem w domu, ojciec nawet nie dotknął Aleksandra. Wszystko brałem na siebie... Nie mógłbym żyć, gdybym wiedział, że mogłem go obronić, ale nie zrobiłem tego ze strachu. - One są oznaką twojej niewyobrażalnej miłości do niego.
- To nie fair, to gra na uczuciach - mruknąłem.
- Czyli najlepszy sposób na faceta - uśmiechnęła się. Hailey obróciła się do mnie bokiem i zarzuciła ręce na szyję.
- Chcesz te koszulki? - szepnęła, opierając swoje czoło o moje.
- Muszę być sprawiedliwy, jak ty tylko w sukienkach, to ja bez koszulki, ale... jak nie dam rady, to wtedy... tak?
- Tak, wtedy oddam. Jedną - uśmiechnęła się chytrze. - To co dziś będziemy robić?
- Wczoraj był męczący dzień, a poza tym są wakacje... to może nic nie porobimy?
- A kogo taki leń złapał? - zatopiła palce w moje włosy. Uważałem, że to śmieszne, że tak bardzo lubi się nimi bawić.
- No mnie, prose pani - odparłem tonem małego dziecka, a ona zaczęła się śmiać, czemu zaraz zawtórowała Rossy, szeroko się uśmiechnąłem. - A zresztą ja dbam o stan naszej opalenizny.
- Taki mój troskliwy kochaś?
- Tak... podoba mi się to słowo - wyszczerzyłem się i zostałem pięknie pacnięty w ramię.
- Troszeczkę kultury proszę.
- Oj od razu kultury, czy to nie za bardzo wygórowane oczekiwania?
- Nie sądzę - zaśmiała się.
- Ja też nie sądzę - dodała Rossy.
- Jesteście we dwie okropne - fuknąłem, a Hailey zarzuciła mi ręce na szyję i przyciągnęła tak, że oparłem głowę o jej obojczyk. Delikatnie gładziła moje włosy. - Czuję się pokrzywdzony, bo miałem tutaj zapomnieć o tych cholernych Niemczech, a tutaj tylko rozdrapujemy rany albo negujemy moje zdanie. Też chcę mieć kiedyś rację...
- No już, cicho - odparła spokojnie Hailly. - To, że tym razem jej nie masz, nie znaczy, że nie masz jej nigdy.
- Ja czasem lubi jak wygrywasz i masz rację, czasem ci ją przyznaję, pomimo że jej nie masz, bo ty jesteś taka szczęśliwa wtedy i tak ci oczka błyszczą, ale ja kiedyś też muszę mieć rację.
- Tak i masz - uniosła moją głowę i pocałowała mnie w skroń.
- Tak lepiej - uśmiechnąłem się do niej, gładziła mój policzek.
- To co będziemy robić?
- Proponuję zestaw wakacyjny opalanko plus gra w siatkówkę.
- Nie mamy piłki - zauważyła.
- Rossy?
- Wszystkie leżą tam, gdzie je zostawiłeś - mruknęła niezadowolona. Kochana kobieta.
- Byłeś już tutaj? - u Hailey włączył się tryb detektywa.
- Z Zainem... ze dwa razy - uśmiechnąłem się przepraszająco.
- I ja nic o tym nie wiedziałam? - obudziła się.
- Bo ty wtedy jechałaś do cioci do Włoch i nie mówiłem ci, bo ty się tak cieszyłaś i nie chciałem ci robić przykrości.
- Do cioci?
- Tak - energicznie pokiwałem głową.
- Świetnie się tam bawiłam, więc wybaczę ci to zatajenie.
- Zresztą wtedy nawet nie myślałem o tym, że mogłabyś być moją dziewczyną, więc tylko jeszcze bardziej bym ci złamał serce... oczywiście nieświadomie.
- Oj złamałby... - mruknęła Rossy.
- Cicho - warknąłem.
- Jak to? - zainteresowała się Hailey.
- Co noc inną sobie znajdował, a ten Zain gorszy nie był, choć początkowo się opierał.
- Mówiłem ci już kiedyś, że cię nienawidzę?
- Tak - przyznała kobieta.
- To powtórzę to, nienawidzę cię.
- Lewis... - Hail odwróciła się do mnie z zaciśniętymi zębami.
- Tak wyszło... Zresztą to było po rozstaniu z Amalie, to musiałem jakoś odreagować, a że za każdym razem jakaś chętna się napatoczyła, to korzystałem...
- Z kim ja się związałam...
- Z kimś kto wysłuchiwał twoich płaczów, jak cię któryś idiota zostawił, wpierdzielał im za co mało kuratora nie dostałem, opiekował się tobą jak młodszą siostrą i dał ci coś, czego żaden przede mną.
- A skąd to niby wiesz?
- Proszę cię. Powiedziałbyś mi jakby coś takiego się stało kilka godzin po tym. Słyszałem od ciebie o wiele gorsze i bardziej intymne rzeczy.
- Dlatego teraz tak się wstydzę - mruknęła.
- Ja też się czegoś wstydzę i jakoś żyję.
- Czego?
- Mojego załamania w Irlandii - mruknąłem. - Tylko nie zrozum mnie źle. Chodzi o to, że to śmieszne jak słaby jestem.
- Słaby?! - powiedziały na raz.
- Tak. W końcu skoro tyle dawałem sobie radę to powinienem dać wtedy i tyle...
- A co się stało? - zapytała Rossy.
- Mała rodzinna kłótnia... - odparłem.
- Po której musieliśmy zabrać Aleksandra do twoich dziadków, dla jego bezpieczeństwa. No naprawdę mała kłótnia - prychnęła Hail.
- To tylko szczegóły, które nie powinny wpływać na obraz całej sytuacji.
- Odwrotnie. To detal, który idealnie oddaje obraz tej sytuacji - przewróciłem oczami.
- Chodź lepiej zobaczysz taras.
- Jaki taras?
- Dach jest płaski moja droga. Tam też są małe atrakcje - uśmiechnąłem się, a ona odpowiedziała tym samym. Wstała i poprowadziłem ją do schodów, którymi po chwili wchodziliśmy na górę.
- Ale pójdziemy kiedyś do miasta?
- Pójdziemy... masz coś pod tą sukienką? - moja ręką powędrowała pod jej ubranie.
- Mam bikini - pacnęła mnie w dłoń.
- To dobrze, przyda się - wyprzedziłem ją i otworzyłem klapę na dach. Dziewczyna wyszła pierwsza. Dach był dosyć spory, jak zresztą cały dom, ale znowu nie były takie ogromne. Stało tutaj kilka białych, miękkich leżaków, był parasol z wiklinowymi meblami pod nim, duża również biała sofa także pod parasolem, wszędzie miliony światełek lub lampionów, no i oczywiście, trochę na podwyższeniu jacuzzi.
- Cóż...
- Podkreślam, że ja mam nieco inny gust - odparłem szybko.
- Nie no, jest super, tylko trochę dużo światełek...
- Jeśli boisz się światła wieczorem to te lampiony są o wiele lepsze. W sensie mniej światła dają i są o wiele bardziej nastrojowe.
- Nastrojowe?
- No... tak - pokiwałem głową.
- Dwa razy dziennie to nie ponad twoje możliwości oddechowe? - zaśmiała się.
- Moje możliwości oddechowe mają się dobrze - prychnąłem. - A jeśli się coś zmieni, to cię poinformuję w trakcie.
- Tak w połowie przerwać to słabo.
- Nie martw się, poradzę sobie - przewróciłem oczami i skierowałem się na leżak.
- Spalisz się.
- Nie spalę.
- Spalisz.
- Nie.
- Tak.
- Nie.
- Tak!
- No dobra, w łazience w drugiej szafce od lewej masz balsamy. Jak chcesz to idź.
- I przynieść księciu?
- A kto posmaruje księżniczkę?
- Chyba królową - prychnęła.
- Królową, to możesz być po ślubie.
- Zazwyczaj w związkach jest tendencja malejąca, co do wszystkiego właściwie.
- A u nas będzie rosnąca. Nie podoba się?
Hailey?
Mała notatka dla administracji: 1550 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz