Strony

czwartek, 1 czerwca 2017

Od Zaina cd. Brooke

Jaka ona jest uparta. Chyba tylko dzięki przyzwyczajeniu jeszcze nie zrezygnowałem z męczeniem się z tym człowiekiem. No dobra, ona nie zrezygnowała. Jedyna różnica między naszym wzajemnym droczeniem to taka, że ona wyglądała uroczo gdy była złośliwa.
-Nie? Nie dowiesz się, bo ci nie powiem - pokręciłem głową, podchodząc do niej. Uniosła wysoko brew, gdy posłałem jej zadowolony uśmiech - Smerfie... - wyszczerzyłem się.
-Ale ty sobie grabisz... - zmrużyła oczy.
-Nie chcesz abym po raz kolejny cię zaniósł na miejsce. A jak się nie ruszysz w przeciągu kilku sekund to jestem zdolny to zrobić - przechyliłem głowę, delikatnie kiwając. Powtórzyła ruch, lecz z bardziej srogim spojrzeniem.
-Nagle nie jestem ciężka? - wypomniała mi słowa, które prawdopodobnie padły kiedyś w określonej sytuacji. Spojrzałem w górę, próbując sobie przypomnieć czy kiedykolwiek coś podobnego padło.
-Chyba mam amnezję - przygryzłem wargę - A to znaczy, że nie pamiętam tamtego momentu - wzruszyłem ramionami, szybko dodając.
-Nadal chcę się dowiedzieć co wymyśliłeś - zmieniła temat, widocznie nie zamierzając się ruszyć z miejsca bez postawienia na swoim i wyciągnięcia ode mnie informacji. Wypuściłem głośno powietrze. I jeszcze się będzie ze mną kłócić. Starczy tego dobrego.
-Powtarzam, że ci nie powiem, a zresztą... zamierzasz ze mną dyskutować? Proszę cię - wywróciłem oczami i wziąłem na ręce.
-Czemu ty mi to robisz? - jęknęła, krzyżując ręce na moim karku i odchyliła głowę do tyłu.
-Że niby zaszczycam twoją wspaniałą osobę moją cudowną personą? Powinnaś się cieszyć - zatrzymałem się na chwilę. Niby nie było tak ciemno, ale moja orientacja przez chwilę zaczęła mieszać w głowie - Prawo? Lewo?
-Ja mam wiedzieć gdzie mnie niesiesz? - uśmiechnęła się, spoglądając na światła dochodzące z hali, gdzie odbywał się bal.
-Od ciebie zależy gdzie teraz trafisz, księżniczko - jej ciepło ciała przeniknęło koszulę, dochodząc do mojej skóry.
-Lewo...
-Dlaczego lewo? - zapytałem, odwracając się w tamtym kierunku.
-Nie wiem. Zawsze wydawało mi się, że ta strona jest lepsza. A w tym przypadku bezpieczniejsza - wzruszyła ramionami, rozglądając się dookoła aby skojarzyć miejsce w akademii.
-Zamknij oczy - postawiłem ją z powrotem na ziemię, wciągając przyjemny zapach perfum. Jej brwi powędrowały w dół. Za grosz zaufania w tej kobiecie - No zamknij, przecież nie wpadniesz do żadnego dołu. Chyba - dodałem cicho, sam odruchowo patrząc pod nogi. Brooke westchnęła głośno i wyprostowała się, opuszczając powieki. Uniosłem kąciki ust i przejechałem palcami po jej nadgarstku, ostatecznie łapiąc delikatną dłoń dziewczyny. Uśmiechnęła się - Nie podglądaj, bo się obrażę - to była najgorsza groźba z możliwych. Jak widać, skuteczna.
-Nie przeżyłabym tego - potwierdziła z wyraźnym sarkazmem i zrobiła pierwsze, niepewne kroki.
-Właśnie... - mruknąłem. Ku osiągnięciu celu stała tylko mała furtka, zamykana codziennie wieczorem o 22, aby już nikt nie wszedł do ogrodu. Nikt, prócz rzecz jasna mnie.
-Coś nie tak? - zapytała, gdy zatrzymałem ją na chwilę.
-Mam nadzieję, że wspinanie się w sukience nie sprawia ci żadnego problemu - zagadnąłem, sprawdzając wysokość murku.
-Zain... jeśli to co wymyśliłeś...
-Ciii... dzieci i złośliwce nie mają głosu dzisiaj, teraz, w tym momencie - podszedłem do niej, odwracając tyłem do murku - Nie patrz i oprzyj ręce o moje ramiona - poleciłem. Dziewczyna niepewnie położyła dłonie na moich barkach - A teraz nie krzycz - uśmiechnąłem się szeroko i uniosłem do góry, sadzając na murku.
-Nie robi się tak! - podniosła głos, otwierając oczy i rozejrzała się dookoła.
-Zepsułaś - odparłem naburmuszony i podciągnąłem się, siadając obok - Oczekuję więcej zaufania.
Roześmiała się, na chwilę odrywając ode mnie spojrzenie.
-A to nie wszystko - jej twarz była ledwie widoczna w tej ciemności. Wyszczerzyłem się, przekładając nogi na drugą stronę ceglanej konstrukcji i zeskoczyłem na ziemię po drugiej stronie. Uniosłem głowę, wyciągając w jej stronę ręce. Wykrzywiła usta w uśmiechu i powoli zsunęła się na dół w moje ramiona.
-W końcu współpracujesz - zwróciłem się do niej zadowolonym tonem, unosząc brwi.
-Nie przyzwyczajaj się zbytnio - poklepała mnie lekko po ramieniu i odeszła kilka kroków do przodu. Pewnie, że nie. To by było zbyt piękne i niepodobne do niej.
~~~
Ostatnio zrodził się pomysł wybrania się na wycieczkę krajoznawczą do mojego rodzinnego miasta. Naturalnie, Brooke nie miała innego wyboru prócz zgodzenia się. Innej opcji nie widziałem. Inaczej nie dałbym jej spokoju przez najbliższy miesiąc.
-Bradford. Miasto, które niczym nie różni się od pozostałych miast w Anglii, klasyczna infrastruktura, a nawet mamy własny zegar w stylu Big Bena. Jesteśmy tacy oryginalni - wyolbrzymiłem, pokazując rękami zarys wieżyczki górującej nad budynkami centrum.
-To nie jest małe miasteczko - zaprzeczyła
-Owszem, mamy uniwersytet, a wieczorem plac główny rozświetlają niesamowite kolory tęczy, odbijające się od wody fontann... I tak cieszę się, że mieszkam na obrzeżach miasta. East Bowling to nic jak szare, bliźniacze domy, puste uliczki i cudowni ludzie. Sąsiad na pewno się ucieszy widząc mnie u progu domu - uśmiechnąłem się na samą myśl o starszym człowieku, z siwą czupryną, delikatnie przygarbionymi plecami, ale nadal pełnym życia spojrzeniem.
-Aż tak cię nie lubi? - uważam, że to pytanie było odpowiednim argumentem na oburzony ton.
-Oczywiście, że nie. Sam mi powiedział, że będzie tęsknił gdy wyjadę... Niezbyt przekonał mnie jednak ten szeroki uśmiech szczęścia. Biedak się nawet popłakał.
-To na pewno były łzy smutku - Brooke pokiwała głową, zaciskając wargi w uśmiech, gdy posłałem jej przelotne spojrzenie znad kierownicy.
-Dlatego nie mogę go zawieść i wpaść do domu, kulturalnie się przywitać... - wymieniłem, nagle przerywając, gdy usłyszałem ciche prychnięcie z swojej prawej.
-Kulturalnie? Nie wbijesz mu do domu według swoich zasad? - postarała się o poważną minę.
-Nie zamierzam narażać swojego życia. Ten facet trzyma strzelbę za kanapą. Pochodzi z Ameryki, dokładnie mieszkał na Florydzie, ale przeprowadził się ze względu na wnuczkę. Uważa, że Anglia niczym nie różni się od Stanów Zjednoczonych, a zastrzelenie sąsiada na swojej posesji to nic złego. Dziwię się, że jeszcze chodzę zdrów. Uratował mnie chyba fakt, że wtedy byłem nastoletnim szczeniakiem z pomysłami...
-Nic się raczej nie zmieniło - dodała cicho.
-Ty się na prawdę starasz o moją obrazę majestatu - prychnąłem, odwracając głowę w przeciwną stronę.
-Nie prawda. To nie miała być zgryźliwa uwaga tylko... - zacięła się, szukając odpowiednich słów.
-Dobra, dobra. Nie pakuj się głębiej, bo utkniesz - przerwałem jej, skręcając w leśną, wąską uliczkę, wokół której rosły ogromne, ciemne dęby. Dobry skrót. W moim mniemaniu. Dziewczyna przewróciła oczami i spojrzała na krajobraz po swojej stronie. Odwróciłem głowę, patrząc na jej spojrzenie biegające po drzewach lasu, delikatnie zarysowane kości szczęki i zaróżowione usta. Niczym szczegóły, rzucające się dopiero po jakimś czasie, teraz wydawały się nad wyraz mocne i znaczące. Przyłapując się na zbyt długim przyglądaniu, z powrotem skierowałem głowę na drogę.
~~~
Bez wyrazu patrzyłem na ogromną kałużę błota, która przeszkodziła w miłej i swobodnej jeździe leśną dróżką. Ale się będzie mądrzyć. Cierpię gdy pomyślę, że będę musiał jej dać satysfakcję z przyznania racji, że to nie był dobry pomysł. Dziewczyna wychyliła głowę z samochodu z szerokim uśmiechem, widocznie oczekując już w tym momencie gratulacji za przewidywalność.
-Nie szczerz się tak - rzuciłem, podchodząc do drzwi.
-Przecież nic nie robię - wzruszyła ramionami z wymownym uśmiechem.
-Dobra, mam pomysł - wyprostowałem się, zdejmując z siebie skórzaną kurtkę, która po chwili znalazła się na tylnym siedzeniu - Ty dodajesz gazu, a ja wyciągam. Tylko... - zanim zdążyłem dokończyć byłem cały w błocie. Zasłoniłem rękami twarz, która nie stanowiła wyjątku. Mój cały przód ciała wyglądał wręcz niesamowicie. Brooke wychyliła się ponownie, wybuchając śmiechem.
-Przepraszam... to nie było specjalnie - jasne, bo uwierzę w jej czyste intencje. Właśnie... czyste - Ale przyznajmy... wyglądasz o wiele atrakcyjniej - przechyliła głowę. Westchnąłem, przecierając policzek dłonią i stanąłem obok, oglądając siebie dookoła. Spojrzałem na nią z ukosa i przejechałem palcami po jej policzku. Dziewczynę zamurowało, a gdy dotknęła swoją twarz umorusaną od lepkiej mazi, o mało nie wyszła z siebie.
-Ty zginiesz - odparła twardo, wychodząc z auta. Trzeba się stosownie wycofać i ukryć w stosownym miejscu. Najlepiej za samochodem.
-Tylko proszę bez niekontrolowanych ataków - stanąłem po przeciwnej stronie i wyciągnąłem do przodu rękę w celu uspokojenia sytuacji.
-Przecież ja cię nie atakuję - uniosła ton głosu. Jej mina wcale nie wskazywała na to, że się nie szykuje na odwet.
-Wbijesz mi nóż w plecy jak tylko się odwrócę - straciłem ją na chwilę z oczu, a gdy znowu się pojawiła zrobiła pierwszy ruch, rzucając w moją stronę kulkę błota. Uchyliłem głowę, a mało się nie zapowietrzając.
-Eeej... Brzydko, bardzo brzydko. Nie zmuszaj mnie do oddania - dziewczyna roześmiała się i tym razem wycelowała prosto w moje ramię. Co za bezczelność. Więc dobrze. Zobaczymy kto wyjdzie z tego bardziej czysty. Obszedłem auto od przodu, chcąc zaskoczyć ją z boku. Nic z tego. Od razu oberwałem niemal w twarz.
-Nie masz szans... - Brooke pokręciła głową, gotując się na kolejny atak i stanęła w znacznej odległości ode mnie. Zaczęło się mierzenie kto pierwszy rzuci, a kto dostanie.
-To ja mam rodzeństwo. Jestem wyćwiczony - prychnąłem, rzucając pierwszy i w jednej chwili znajdując się za nią, wytarłem dłonie o jej policzki - Arcydzieło - szepnąłem, szczerząc się.
-O nie... oko za oko - uwiesiła się niespodziewanie na mojej szyi i przewróciła, samej utrzymując równowagę by nie upaść.
-Ty mściwa kobieto... - usiadłem, przejeżdżając ręką po swoich plecach - Nie zamierzam być sam - chwyciłem jej rękę i pociągnąłem w dół. Po chwili Brooke siedziała tuż obok mnie.
-Nienawidzę cię... - zamknęła oczy, wycierając suchą partią bluzki twarz. Jeżeli taka w ogóle się znalazła.
-To chyba możemy się zbierać - wytarłem dłonie w spodnie jakby to cokolwiek miało dać.
-Nie mamy nawet ubrań - zmarszczyła czoło, chyba dopiero zdając sobie sprawę co tak na prawdę zaczęła poprzez bitwę.
-To nasz najmniejszy problem - spojrzałem na auto, które nadal tkwiło w błocie. Wymieniłem z Brooke porozumiewawcze spojrzenie i pomogłem wstać. Mama będzie miała ciekawą niespodziankę.
~~~
-No chodź, przecież cię nie zjedzą za to, że wyglądasz jak wyglądasz - zmierzyłem ją spojrzeniem. Sam wyglądałem jak ostatnie nieszczęście.
-Nie. Nie wyjdę tak, tym bardziej do twoich rodziców. Oni mnie nie znają - pokręciła głową, krzyżując ręce na piersi.
-Safaa cię zna... Brooke, no proszę cię. Wracałem do domu w gorszym stanie - próbowałem ją przekonać, jednak ta zaprzeczyła ponownie i oparła się plecami o samochód. Przewróciłem oczami, łapiąc ją z tyłu pleców i popchnąłem do przodu. Opierała się.
-Zain, jestem dla nich całkiem obcą osobą, a ty...
-Zawsze znajdziesz drogę ucieczki? - przerwałem jej, łapiąc w pasie gdy odwróciła się i zrobiła krok w stronę powrotną - Nie ma mowy. Idziesz ze mną - jakimś cudem dałem radę zaciągnąć ją pod same drzwi. Wcisnąłem dzwonek kilka razy jak to w moim natrętnym przyzwyczajeniu kilka razy - Teraz tu musisz stać - posłałem jej uśmiech, puszczając. Nie zdążyła odpowiedzieć, bo drzwi mieszkania się otworzyły, a w nich stanęła czterdziestoczteroletnia kobieta o ciemnobrązowych włosach, z delikatnie uniesionymi kącikami ust i jeszcze wspanialszym spojrzeniu. Uśmiechnąłem się szeroko, starając się wyglądać jak najnormalniej.
-Hej mamo - niemal wykrzyknąłem, wyciągając w jej stronę ręce. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
-Zain - przytuliła mnie, po chwili odsuwając się nieco zaskoczona i zmierzyła spojrzeniem od stóp do głów - Powiedz mi dziecko, czemu ty wyglądasz jakbyś właśnie wracał z jakiegoś surwiwalowego safari? - otrzepała dłonią moją bluzkę.
Przejechałem ręką po potylicy, szukając jakiegoś stosownego wyjaśnienia z krzywą miną.
-Widzisz... Nie ważne - zrezygnowałem z tłumaczenia i spojrzałem na stojąco obok dziewczynę - To Brooke Sky, o której pewnie już opowiadała ci Safaa - przedstawiłem ją. Uśmiechnęła się delikatnie, nie będąc do końca pewna czy wyciągać rękę czy nie. Na całe szczęście wyręczyła ją Tricia.
-Wchodźcie, za chwilę znajdę dla ciebie kochanie jakieś ubrania. Doniya zapewne ma ich pełno w szafie - kobieta otworzyła szeroko drzwi. Weszliśmy do środka, a moje spojrzenie padło na schody, po których schodziła właśnie Safaa.
-Boże drogi, coś ty zrobił tej biednej dziewczynie - stanęła na korytarzu, otwierając szeroko oczy - Wyglądasz jak słoń wychodzący z sadzawki tylko budowa ciała się nie zgadza.
-Też cię miło widzieć - odgryzłem się, powtarzając jej złośliwy uśmiech.

Brooke?
Nikt nie ucierpiał xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz