Nie potrafiłam zrozumieć i współodczuć negatywnych emocji, targających Rhodes, bo nigdy nie poznałam jej matki. Byłam jednak pewna, że gdyby coś stało się mojej, byłabym w totalnej rozsypce. Może i mama czasami przesadza, nadmiernie dbając o opinię innych i kreowanie wizerunku idealnej rodzinki rodem z okładki czasopisma, ale zawsze poświęcała nam cały swój wolny czas. Wiedziałam też, że Rhodes nie byłoby szkoda moich rodziców. Uraziło mnie to, co dziewczyna myśli o tacie i mamie, a także to, że tak szybko ich oceniła. Właśnie ona powinna wiedzieć, że nie powinno się pochopnie i zbyt szybko przyczepiać łatek.
Z czasem zaczęło robić się coraz chłodniej, a słońce już chowało się za horyzontem, dlatego niebo zdobiły różowo-pomarańczowe pasy, rozłożone nierównomiernie. W powietrzu unosił się delikatny, już prawie nikły zapach późnowiosennych kwiatów, a cichy świergot ptaków nadal był słyszalny. Gdyby nie stan Maureen, czułabym się jak w bajce.
- Maureen, powinnyśmy już stąd iść - odsunęłam ją delikatnie, acz zdecydowanie, dając jej wyraźnie do zrozumienia, że mam dość siedzenia na porośniętej trawą ziemi. - Ściemnia się.
- I co z tego? - pociągnęła nosem, ale wstała z moich kolan. Wsiadła do samochodu i zamknęła drzwi, podciągając kolana pod brodę. Wyglądała jak mała dziewczynka.
Ruszyłam jej autem, uderzając nerwowo palcami o kierownicę. Nie wiedziałam jak powinnam się zachować, bo nikt z mojego bliskiego otoczenia, nie stracił nigdy krewnego. Pozwoliłam więc sobie włączyć cicho radio i przy akompaniamencie Michaela Jacksona wróciłyśmy do akademii.
Pomogłam jej dojść do pokoju i po upewnieniu się, że nic sobie nie zrobi, poszłam do siebie.
Następnego dnia tak jak się spodziewałam, Maureen nie przyszła na śniadanie, dlatego wzięłam dla niej croissanta i wraz z kawą, zapukałam do jej pokoju.
- Przyniosłam ci coś do jedzenia - postawiłam na szafce nocnej talerzyk i parujący kubek. Miałam nadzieję, że uda nam się porozmawiać i pomogę dziewczynie pozbyć się tego dołującego nastroju.
- Dzięki - sięgnęła po kubek, nie spuszczając ze mnie czujnego spojrzenia. - Pogrzeb jest za tydzień.
Oh.
- Za tydzień? - powtórzyłam za nią niczym echo. To trochę późno.
Maureen zaczęła jeździć palcem po krawędzi kubka.
- Miałam nadzieję, że pojedziesz ze mną - odezwała się cicho.
Nie, nie, nie.
- Za tydzień? - spytałam kolejny raz, czując jak moje myśli zaczynają szaleć.
- No tak.
Wzięłam głęboki oddech, bojąc się reakcji Maureen. Zazwyczaj była kochana, ale wiedziałam, że czasami ma problemy z emocjami.
- Moja babcia ma urodziny, wyjeżdżam za pięć dni - przegryzłam wargę, spuszczając wzrok na jasny koc. - Już kupiłam bilet.
Rhodes rozdziawiła usta.
- Masz dosyć pieniędzy możesz odmówić lot - machnęła dłonią, zapewne nie zdając sobie sprawy jak samolubnie się zachowuje. - A babcia zrozumie.
- Twoja matka też - parsknęłam, szybko wstając. - Nie znałam jej, Maureen. Jeśli jednak sądzisz, że będę przekładać twoją rodzinę nad swoją, to grubo się mylisz.
- Tak? - prychnęła donośnie. - Wyjdź Ruth, skoro tak, wyjdź.
Proszę bardzo.
Na odchodne trzasnęłam drzwiami.
~~*~~
- Ruth, postaw sok! - usłyszałam stłumiony przez drzwi głos. Babcia od wczoraj krzątała się po kuchni, tradycyjnie szykując dla nas prawdziwą ucztę. Nawet wieść o tym, że nasi krewni przyniosą sałatki i ciasta, nie zdołała powstrzymać jej przed wypiekami. Dlatego od samego rana w jej niewielkim domku, znajdującym się dosłownie tuż przy plaży, czuć było aromat wanilii i czekolady.
Uważając by nie rozlać ani mililitra, postawiłam dzbanek na rozstawionym na piasku stole i zatrzymałam się na chwilę. Wlepiłam spojrzenie w delikatnie falujące wody oceanu. Los Angeles było piękne i nie bez powodu nazywano je Miastem Aniołów.
- Idealne - skomentowała Louise, jedyna córka mojej ciotki. Pozostała trójka dzieciaków Wheelsów była chłopcami. Strasznie uroczymi. - Leci na Instagrama!
Maureen? ;3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz