Strony

sobota, 17 czerwca 2017

Od Mayi do Matthew

Odetchnęłam z ulgą, kiedy z niewielką pomocą babci zmieściłam wszystkie swoje walizki do bagażnika samochodu. W pewnym momencie zaczęłam się obawiać że nie zmieszczę toreb i będę musiała kursować dwukrotnie, jednak rada emerytki sprawiła, że wszystko weszło bez większych problemów.
- Na pewno masz wszystko? - pytanie po raz pięćdziesiąty usłyszałam z ust staruszki. Martwiła się, to było pewne, jednak domyślałam się też, że wizja samotnego spędzenia kolejnych kilku miesięcy z dala od rodziny była dla niej niezbyt kolorowa.
Kolejny raz zerknęłam na listę, na której starannym pismem zapisane były wszystkie potrzebne mi do akademickiego życia rzeczy. Przy każdym z nich widniała fajka albo krótki komentarz typu "do kupienie w Londynie".
Miałam w planach zatrzymać się w angielskiej stolicy na zakupy, bo większość ciuchów, które wzięłam na wakacje do babci, nie nadawała się do używania ich w szkole. Przy okazja zamierzałam również wstąpić do fryzjera, żeby poprawić swoje - już trochę zniszczone - włosy.
Perspektywa zmiany szkoły była dla mnie przerażająca, bo nienawidziłam dostosowywać się do nowego środowiska i przez najbliższe kilka dni być "Nową". Świadomość, że tak niektórzy będę się do mnie zwracać na początku zdecydowanie nie napawała mnie entuzjazmem. Wręcz przeciwnie.
- Tak babciu - uśmiechnęłam się do niej lekko, próbując zamaskować zdenerwowanie jakie czułam wewnątrz. W środku trzęsłam się jak osika.
- Powinnaś już jechać - wcisnęła mi w ręce zapakowane ładnie kanapki i odwzajemniła uśmiech, który w jej wykonaniu wyglądał jak grymas.
Cmoknęłam ją w policzek, żegnając się z nią.
- Poradzę sobie - podniosłam Fryne, kiedy ta zaczęła z pasją tulić się do mojej nogi. Perska kotka miała jechać ze mną, jak zwykle bez transporterka. Nie cierpiała siedzieć w zamknięciu i z radością wylegiwała się na przednim siedzeniu pasażera.
Pomachałam babci na pożegnanie, a kot i kanapki znalazły swoje miejsce w środku samochodu. Zacisnęłam dłonie na kierownicy i niepewnie ruszyłam żwirową ścieżką. Od Londynu dzieliło mnie niecałe sto kilometrów.
Wpatrywałam się w drogę, próbując zająć czymś myśli. Opuszczenie domu rodzinnego, aby zamieszkać z babcią w Wielkiej Brytanii nie zrobiło na mnie aż takiego wrażenia, jak zwykła zmiana szkoły. Może po prostu bałam się odrzucenia i zmieszania z błotem? Cóż, bardzo prawdopodobne.
Pogłośniłam radio, wsłuchując się w cichy głos Britney Spears, lecący z głośników.
~~*~~
Po raz kolejny w tym tygodniu wyszłam ze swojego pokoju uzbrojona w Nikona. Na samym początku kilka osób spytało mnie, po co mi aparat, ale wystarczyła naprędce wymyślona formułka, mówiąca o tym, że należę do szkolnych kronikarzy i tworzymy pamiątkowy album. Z racji tego, że zabrzmiało to całkiem ciekawie, a czasu miałam całkiem sporo - dołączyłam do grupy i zabrałam się za pomoc przy kompletowaniu zdjęć.
Wystawiłam głowę zza obiektywu, słysząc szczekanie psa. Dużego psa. W towarzystwie całkiem uroczego chłopaka. 
Na tle drzew, których pełne liści korony miały barwę soczystej zieleni, wyglądał naprawdę atrakcyjnie. Znaczy... z fotograficznego punktu widzenia. Niewiele myśląc, nacisnęłam spust migawki i pstryknęłam mu zdjęcie. Dzięki Bogu, że wyłączyłam flesz. 
Kiedy chowałam Nikona do torby - nie patrząc pod nogi - niemal weszłam na plecy jego dobermanowi. I - co dla mnie naturalne - odskoczyłam od psa na dobre kilka metrów, z trudem powstrzymując się od krzyku.

Matthew? 
To opko jest tak złe, że aż chce mi się płakać xd Poprawię się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz