Nie wiem kto wymyślił tą grę, ale powinien smażyć się w piekle. Piwo plus wódka, plus butelka, równa się kurwa kłopoty. Zaczęło się jak zwykle dosyć niewinnie. To coś zatańcz to zaśpiewaj. Później ktoś wpadł na pomysł, że nagrodą za zrobienie będzie szot, a za karą za nie zrobienie klaps w tyłek. To było do wytrzymania, zabawa to zabawa. Z czasem jednak wyzwania zaczęły się robić coraz bardziej interesujące, a ktoś dorwał pasek do wymierzania kary. Ktoś lizał drzewo, ktoś przełzał jak wąż, ktoś całował kogoś pępek, Zain miał uszczypnąć w pośladki Hailey, która zareagowała na to ucieczką. Brunet zaczął ją gonić, a jego Lewis z pasem, ruszyliśmy za nimi. Było tak w cholerę ciemno, że obijaliśmy się o gałęzie, a kiedy wreszcie się zatrzymaliśmy, nie mieliśmy pojęcia, gdzie jesteśmy. Można było się tego spodziewać. Rozgorzała kłótnia, w którą stronę iść. Ktoś wpadł na pomysł, żeby się rozdzielić, ale od razu Lewis z tego zrezygnował i zakrzyczał słowa sprzeciwu. W końcu ruszyliśmy spowrotem, jednak wyszliśmy tylko na jakąś piaszczystą drogę. Dopiero po kilkunastu metrach przypomniałem sobie, że rano nią jechaliśmy. Przejąłem kierowanie tą wycieczką krajoznawczą i po jakiś dwudziestu minutach byliśmy przy ognisku. To był zdecydowany sygnał, że pora zmienić formułę gry i wyznania zastąpić pytaniami. Z tym poszło jeszcze gorzej, ponieważ od razu zaczęliśmy pytać o pierwsze pocałunki, pierwsze razy, upokarzające sytuacje i inne nieco inytymne rzeczy. Na początku przegiął Zain, jednak moje pytanie do Lewisa... (Którego wolę nie przytaczać) tak go zdenerwowało, że musiałem uciekać do jeziora, w którym zresztą poszamotaliśmy się. Jednak kiedy każdy się trochę podtopił, przeszło nam.
Przednia zabawa do później nocy. Wtedy powstał pomysł, aby wracać. Prosto się mówi. Zebraliśmy wszystko co nasze i nieco chwiejnym krokiem ruszyliśmy do Akademii. Droga upływała nam na śmiechu, a także wspomnieniach, ponieważ już kilka razy zdarzyło nam się tak wracać. Zain szedł pierwszy poddrygując zabawnie, Hailey szła z obejmującym ją Lewisem, który wydawał się cały czas jakiś dziwny... A ja niosłem Marie, która wskoczyła na mnie złapała się rękoma wokół mojej szyi i oplotła nogi wokół pasa. Księżniczka się znalazła...
- Nagrodzę ci to - szepnęła.
- Co mi nagrodzisz?
- Że tak bez przeszkód mnie nosisz, Jemuś - zachichotała. Zawsze jak wypiła to udzielał jej się szczególnie dobry humor.
- Ciekawy jestem jak - wymruczałem.
- Zobaczysz... - polizała kawałek mojej szyi.
- W to nie wątpię - uśmiechnąłem się.
- To będzie coś cudownego, ale jest warunek.
- Jaki?
- Odwdzięczysz się - wymruczała.
- Z największą rozkoszą.
- I to chciałam usłyszeć - zachichotała.
- Co wy tam chichoczecie? - zapytał Zain.
- Nie twój interes.
- O tym co ty wzorując się na nas powinieneś zrobić Brooke - odparła Marie, a ku zdumieniu wszystkich Zain zrobił się cały czerwony i się odwrócił od nas.
- Ej Zain... - zacząłem.
- Wiedziałem, że to zły pomysł, żeby z wami iść - mruknął. Lewis puścił Hail i w mgnieniu oka znalazł się przy przyjacielu, któremu zaczął coś cicho mówić. W końcu wybuchli śmiechem i wszystko wróciło do normy. Na szczęście. Z tymi humorami Zaina to nic nigdy nie było wiadomo.
Problemy zaczęły się przy Akademii. Po pierwsze musieliśmy być cicho. Po drugie nikt nie mógł nas zauważyć. Po trzecie każdy powinien trafić do dobrego pokoju. Kiedy Marie ze mnie zeszła i wszyscy zdążyliśmy trochę ochłonąć, weszliśmy do środka. Na szczęście te drzwi nie miały w zwyczaju skrzypić. Prowadził nas Lewis. Nasz spec i mistrz przetrwania. Zresztą jego dom to jedna wielka dżungla, w której jego ojciec był łowcą, a on zwierzyną. Raz mało nie wpadliśmy na stróża, jednak obyło się bez wpadek. Przemknęliśmy do części mieszkalnej i po długich pożegnaniach i podziękowaniach za wieczór, rozeszliśmy się do swoich pokoi. Byliśmy przy pokoju Marie, ruszyłem dalej w stronę swojego, kiedy ona złapała mnie za rękę i wciągnęła do pokoju. Po wejściu od razu odwróciłem się, zamykała drzwi na klucz. Przylgnąłem do niej, wsunąłem dłoń między uda i docisnąłem do drzwi. Jęknęła, a po chwili odchyliła trochę głowę z zamkniętymi oczami i głośno odyszała.
- To co, gdzie moja nagroda? - wymruczałem jej do ucha, jeszcze mocniej naciskając.
Przednia zabawa do później nocy. Wtedy powstał pomysł, aby wracać. Prosto się mówi. Zebraliśmy wszystko co nasze i nieco chwiejnym krokiem ruszyliśmy do Akademii. Droga upływała nam na śmiechu, a także wspomnieniach, ponieważ już kilka razy zdarzyło nam się tak wracać. Zain szedł pierwszy poddrygując zabawnie, Hailey szła z obejmującym ją Lewisem, który wydawał się cały czas jakiś dziwny... A ja niosłem Marie, która wskoczyła na mnie złapała się rękoma wokół mojej szyi i oplotła nogi wokół pasa. Księżniczka się znalazła...
- Nagrodzę ci to - szepnęła.
- Co mi nagrodzisz?
- Że tak bez przeszkód mnie nosisz, Jemuś - zachichotała. Zawsze jak wypiła to udzielał jej się szczególnie dobry humor.
- Ciekawy jestem jak - wymruczałem.
- Zobaczysz... - polizała kawałek mojej szyi.
- W to nie wątpię - uśmiechnąłem się.
- To będzie coś cudownego, ale jest warunek.
- Jaki?
- Odwdzięczysz się - wymruczała.
- Z największą rozkoszą.
- I to chciałam usłyszeć - zachichotała.
- Co wy tam chichoczecie? - zapytał Zain.
- Nie twój interes.
- O tym co ty wzorując się na nas powinieneś zrobić Brooke - odparła Marie, a ku zdumieniu wszystkich Zain zrobił się cały czerwony i się odwrócił od nas.
- Ej Zain... - zacząłem.
- Wiedziałem, że to zły pomysł, żeby z wami iść - mruknął. Lewis puścił Hail i w mgnieniu oka znalazł się przy przyjacielu, któremu zaczął coś cicho mówić. W końcu wybuchli śmiechem i wszystko wróciło do normy. Na szczęście. Z tymi humorami Zaina to nic nigdy nie było wiadomo.
Problemy zaczęły się przy Akademii. Po pierwsze musieliśmy być cicho. Po drugie nikt nie mógł nas zauważyć. Po trzecie każdy powinien trafić do dobrego pokoju. Kiedy Marie ze mnie zeszła i wszyscy zdążyliśmy trochę ochłonąć, weszliśmy do środka. Na szczęście te drzwi nie miały w zwyczaju skrzypić. Prowadził nas Lewis. Nasz spec i mistrz przetrwania. Zresztą jego dom to jedna wielka dżungla, w której jego ojciec był łowcą, a on zwierzyną. Raz mało nie wpadliśmy na stróża, jednak obyło się bez wpadek. Przemknęliśmy do części mieszkalnej i po długich pożegnaniach i podziękowaniach za wieczór, rozeszliśmy się do swoich pokoi. Byliśmy przy pokoju Marie, ruszyłem dalej w stronę swojego, kiedy ona złapała mnie za rękę i wciągnęła do pokoju. Po wejściu od razu odwróciłem się, zamykała drzwi na klucz. Przylgnąłem do niej, wsunąłem dłoń między uda i docisnąłem do drzwi. Jęknęła, a po chwili odchyliła trochę głowę z zamkniętymi oczami i głośno odyszała.
- To co, gdzie moja nagroda? - wymruczałem jej do ucha, jeszcze mocniej naciskając.
Marie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz