Spojrzałam na poczciwą, roześmianą twarz kobiety. Jej łagodne spojrzenie miało w sobie coś co urzekało. Już wiem, dlaczego wspaniałe opowieści chłopaków o tej kobiecie były przepełnione ogólnym zachwytem.
-W końcu się zdecydował - dodałam z uśmiechem. Czyli i tutaj było o mnie słychać. Chyba rzeczywiście zacznę wierzyć, że wraz ze zmianą środowiska i otoczenia zmienia się cały Lewis.
Chłopak przewrócił oczami, unosząc kąciki ust do góry.
-Babciu... potrzebujemy pokoi. Jak widać, dosyć dużo - chłopak obrzucił każdego szybkim spojrzeniem i przeniósł z powrotem na starszą kobietę.
-Oczywiście. Już was prowadzę. Macie jakieś specjalne życzenia? - poprawiłam torbę na ramieniu.
-Naszej dwójce gruchających gołąbków przydałoby się coś więcej - James spojrzał na Lewisa spod byka. Kobieta przytaknęła ku nieznacznemu niezadowoleniu - A Zainowi tym razem nie dajemy balkonu...
-Dlaczego!? - chłopak zbuntował się, idąc najbardziej z tyłu. Aż niebezpiecznie i podejrzanie.
-Bo masz za ciężki tyłek żeby gałęzie drzew cię utrzymały. Nie zamierzam powtarzać migracji z balkonu na jabłonkę i z powrotem - mruknął w odpowiedzi.
-Robisz krzywdę jego dorosłości - wtrąciła Brooke, dobrze wiedząc co oznacza cudowny pomysł sięgania Zaina z czegoś wysokiego.
-Ja wezmę Aleksandra do siebie - zagadnął Dominic, widząc, że młodszy brat Lewisa nie ma nic przeciwko. Oczywiście ten chciał dyskutować, ale widząc, że zamierza wtrącić sprzeciw od razu weszłam mu w słowo.
-Myślę, że dwa duże dla Jamesa z Marie oraz Dominica z Aleksandrem, a reszta podzieli się na mniejsze. Zostanie jeszcze jeden dla państwa jeśli to nie problem - odparłam - Przynajmniej nikt nie pozabija się przez ten czas - dodałam cicho.
-Dobrze. Połóżcie swoje rzeczy na korytarzu, a ja w tym czasie przygotuję pościele i wszystko co potrzebne. Pewnie jesteście głodni - na twarz kobiety wstąpił kolejny uśmiech, gdy stanęła w progu i przepuściła nas do środka. Nie był to duży domek. Oddalony od cywilizacji, sąsiedzi zapewne mieszkający dwa kilometry dalej, ale w tym wszystkim było to urocze miejsce. Spokój okolicy przelewał się na poczucie humoru. Nie dało się wyczuć tu żadnego spięcia, stresu, pogoni za czymkolwiek. Jednym słowem panował tu ład i harmonia. Odłożyłam torbę po ścianę obok małej szafki z butami i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Przejawiał typowy irlandzki styl, nie był ani za bogaty, ale też nie brakło kilku porcelanowych figurek na malutkiej szafce, gdzie stało zdjęcie w przyozdobionej, brązowawej ramce. Zrobione z ładnych kilkanaście lat temu, gdy Lewis przypominał jeszcze chłopca niż mężczyznę. Wydawał się szczęśliwy. Jak nigdy dotąd. Matko boska... on się uśmiechał.
-Wszystko macie przygotowane na łóżkach, ręczniki również - jasnowłosa zeszła po schodach i zatrzymała się w przejściu do kuchni - To kto chce ze mną gotować? - uniosła brwi.
-Ja! - Zain zerwał się z miejsca i minął staruszkę z szerokim uśmiechem, chwytając za wiszący na wieszaczku fartuch - To będzie sama kwintesencja smaku i cudowności.
-Tylko postaraj się nas wszystkich nie wytruć, dobrze? - chłopak prychnął urażony na uszczypliwą uwagę Lewisa.
-Poradzimy sobie... - kobieta sięgnęła po niewielką książkę z szafki.
-On twierdzi, że ja nie umiem gotować - poskarżył się Zain.
-Bo nie umiesz - powiedział - Tak na prawdę robi genialne dania - mruknął ciszej.
-I nie rozwala kuchni w niecałe pięć minut? - dodałam rozbawiona, idąc wraz z Marie i James`em na górę, zobaczyć i ogarnąć swój pokój.
-Obiad będzie za godzinę - usłyszeliśmy z dołu, kobiecy głos.
Otworzyłam powoli drzwi do swojego pokoju. Był mały i przytulny. W pewnym aspekcie nawet podobny do mojego. Łóżko nieznacznie oddalone od okna z przejściem na niewielki balkonik. Widok na otaczające wokoło dom łąki. Wystarczyło tylko usiąść na łóżko i spojrzeć przez szybę, aby wlepić spojrzenie w zieleń okolicy.
Przeszłam do łazienki z ochotą wejścia pod prysznic. Mam godzinę dla siebie, na pewno zdążę. Chwyciłam tylko ręcznik, zostawiając takie rzeczy jak okulary na łóżku. Chłodna woda tylko orzeźwiła i rozbudziła mnie. Idealnie przed obiadem.
Wyszłam spod prysznica, sięgając po kremowy ręcznik. Owinęłam się nim dookoła, poprawiając niestarannie zrobionego koka na głowie. Szybko przejechałam po swojej twarzy dłonią i wyszłam z łazienki. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że wszystkie torby są na dole. Cholera. To był zły pomysł zostawiać ją przy wejściu. Podeszłam do drzwi pokoju i cicho je otworzyłam, wychylając głowę na zewnątrz. W domu panowała cisza. Jedyne dźwięki było słychać z tyłu domu, gdzie znajdował się ogród i sad. Postawiłam bosą stopę na zimnej podłodze korytarza, przytrzymując ręcznik w lewej dłoni. Dobra, szybkie zejście na dół, porwanie swojej torby i powrót do pokoju - taktyka niezła o ile nikt nagle nie postanowi wyjść na zewnątrz. Najciszej jak umiałam zeszłam po schodach, dodatkowo rozglądając się dookoła dla upewnienia czy wokoło ani jednej, żywej duszy. Wyszłam na hol główny i chwyciłam ramię torby.
-Powiedziałbym, że to w celu prowokacji - odwróciłam się gwałtownie o mało nie wpadając na Dominica. Ten to zawsze znajdzie moment. Przewróciłam oczami.
-Musisz się tak skradać? Nie miałam wyjścia mądralo - minęłam go, wchodząc na górę. Nie mam czasu na zgryźliwości. Potem możemy zacząć wymieniać się złośliwymi uwagami. Chłopak mruknął coś pod nosem. Znalazłam się na korytarzyku. Od mojego pokoju dzieliło mnie dosłownie kilka metrów, niestety... zaraz przed moim nosem otworzyły się drzwi, a z pomieszczenia wyszedł Lewis. Zatrzymał się tuż przede mną, na początku spoglądając w oczy, jednak zaraz potem jego spojrzenie zjechało niżej na obojczyki, ręcznik i uda.
-Chciałabym się dostać do pokoju - odezwałam się, widząc na jego twarzy niewidoczny, zadowolony uśmiech. Moja świadomość podpowiadała mi za pomocą uczucia jego ciepłego oddechu na policzku, że znajduję się o wiele bliżej niż sądzę.
-Oczywiście - mruknął po chwili ciszy, mrugając oczami. W tym samym momencie z pokoju wyszedł Zain, wpatrzony w ekran telefonu, w którym ewidentnie coś usilnie sprawdzał.
-Lewis! Sprawa wygląda tak, że... - podniósł oczy, przerywając nagle. Odwróciliśmy głowę w jego stronę, gdy zapanowała chwilowa cisza na korytarzu. Spojrzał po nas, ostatecznie mierząc mnie zaskoczony. No tak... sam ręcznik - Ja nic nie widziałem i nie widzę - odwrócił się, pukając z pośpiechu w drzwi Brooke i wparował jej do środka. Przygryzłam wargę.
-To ja pójdę - wskazałam palcem na swoje drzwi i minęłam chłopaka z trzymaną torbą w ręce. Poczułam jak odwraca głowę i posyła mi ostatecznie spojrzenie zanim zamknęłam się w pokoju. Powodzenia Hail, gratuluję doskonałego planu.
Lewis?
Cudowna kobieta
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz