Strony

wtorek, 2 maja 2017

Od Harry'ego cd. Isabelle

- Em.. Harry? - spytała niepewnie dziewczyna.
- Tak skarbie? - Wychyliłem głowę spod kołdry, wiedząc, że na pewno nie spodoba jej się to określenie.
- Jak dużo ubrań zabrałeś ze sobą?
- Wystarczająco, jeżeli coś chcesz to wyjmij sobie z plecaka - mruknąłem, ponownie zakopując się w pościeli - Ty nic nie wzięłaś?
- Oczywiście, że wzięłam, jednak moja torba okazała się nie być nieprzemakalną i.. sam rozumiesz. Będę musiała trochę poczekać, aż to co mam na sobie wyschnie, a przecież nie będę spać nago - westchnęła, podchodząc do mojego plecaka, który rzuciłem zaraz obok drzwi wejściowych.
- Dlaczego? To by było bardzo.. ciekawe - powiedziałem, na co dziewczyna rzuciła we mnie jakimś przedmiotem, którego nie byłem w stanie szybko zidentyfikować.
Brittany próbował zbiec do środka, jednak dziewczyna za każdym razem go powstrzymywała, więc postanowiłem, ze trochę mu pomogę, chociaż.. nie, nie mokry pies na moim łóżku to nie jest dobre wyjście.
- Na litość boską, Harry! Czy ty zabrałeś ze sobą całą szafę? Po co ci na jednodniowy wyjazd pięć par bokserek? - Zmarszczyła brwi, wyrzucając ubrania z plecaka.
- Na wypadek, gdyby okazało się, że nie ma żadnego transportu na powrót i będę spał w hotelu, cały przemoknięty i na dodatek będę musiał pożyczyć ubrania swojej koleżance z akademika, która również jest cała mokra. A czemu pytasz? - Wyszczerzyłem się do Isabelle.
- Okej, to w sumie wiele wyjaśnia. Całkiem sprytnie, Styles.
Dziewczyna zabrała kilka niezbędnych jej ubrań i już miała wyjść z pokoju, gdy ją zatrzymałem.
- Jak już się przebierzesz, to możesz wpaść tu na chwilę. 
- Po co?
- Chcę zobaczyć jak się prezentujesz. - Uśmiechnąłem się szeroko, na co Isabelle wywróciła oczami. 
- Dobranoc, Harry - rzuciła beznamiętnie. 
- Tak bez buziaka?
- Styles, proszę cię - jęknęła. 
- Okej, okej. Dobranoc, skarbie - odpowiedziałem i puściłem jej buziaka. 
~~*~~*~~
Rano obudziłem się punktualnie o godzinie siódmej, co było jak dla mnie dość dziwną rzeczą. Zazwyczaj budzik miał problemy z dobudzeniem mnie o tej porze, a teraz dałem radę wstać tak sam z siebie. To najwyższa pora, aby zmyć się z hotelu. Zdziwił mnie trochę fakt, że Isabelle nie przyszła jeszcze mnie obudzić, sama kazała mi wcześnie wstać, a skoro jej tu nie ma, być może wciąż śpi.
Przetarłem zaspaną twarz dłońmi i leniwie wygramoliłem się z łóżka, podchodząc do mojego plecaka. Zamek jak zwykle nie chciał ze mną współpracować i przez dobre dziesięć minut, męczyłem się z samym otworzeniem mojego bagażu. Gdy wreszcie mi się udało, wyjąłem ze środka czystą bieliznę, spodnie oraz koszulkę i poszedłem do łazienki, żeby choć względnie się ogarnąć.
Kilka minut przed ósmą usłyszałem pukanie do drzwi, któremu towarzyszyło radosne szczekanie, na marne uciszane przez dziewczynę. Otworzyłem i zastałem tam Isabelle w pełnej gotowości do wyjścia.
- Musisz częściej nosić moje ubrania, do twarzy ci w nich. - Uśmiechnąłem się szeroko, mierząc wzrokiem ubiór dziewczyny.
Miała na sobie te same spodnie co wczoraj, długą, sięgającą do połowy ud koszulkę i bluzę zapinaną na zamek, identycznej długości co t-shirt.
- Ty mówisz, że mi do twarzy, a ja czuję się jak w worku - westchnęła - Mniejsza z tym, chyba powinniśmy już iść. Sprawdziłam rozkład i autobus odjeżdża za jakieś piętnaście minut z przystanku niedaleko hotelu. Gotowy?
- Zawsze i wszędzie!
Złapałem szybko plecak i wyszedłem z pokoju, zostawiając go w identycznym stanie, w jakim go zastałem. Zejście na dół nie sprawiło nam żadnego problemu, jednak koło recepcji musieliśmy bardziej uważać i udawać szczęśliwą parę wychodzącą na spacer.
W pełni bezpieczni dostaliśmy się na przystanek, a pogoda chociaż dzisiaj zaczęła nam dopisywać. Największym wyzwaniem, był dojazd do Morgan University bez narażenia się na mandat, z powodu braku biletów.
- Co zrobimy, gdy będzie kontrola? - spytałem, chcąc mieć już jakieś wyjście.
- Możesz udawać głuchego, albo mówić w jakimś obcym języku, nie wiem. Coś się wymyśli, kontrole są dość rzadko, zwłaszcza w tych autobusach.
- A skąd niby to wiesz? - Uniosłem brwi.
- Nie mam pojęcia, po prostu mam taką nadzieję - zaśmiała się.
Kilka minut później przyjechał autobus, a my wsiedliśmy do środka, zajmując miejsce blisko tylnych drzwi, żeby w razie czego móc szybko stamtąd wysiąść. Większość drogi nie odzywaliśmy się do siebie, bacznie obserwując ludzi, którzy wsiadali do środka. Nie zawsze jest się w stanie rozpoznać kanara, ale miejmy nadzieję, że nam by się udało. Zostały nam już tylko dwa przystanki, aby dojechać do akademii, więc chyba mogliśmy się już cieszyć.
Na przedostatnim przystanku wsiadło około piętnastu ludzi, a poza ich głośnymi rozmowami, do naszych uszu dotarło również magiczne hasło bileciki do kontroli. 
- Co robimy? - szepnęła cicho Isabelle.
- Siedzimy z tyłu, może nie zdąży sprawdzić wszystkich, w końcu na kolejnym wysiadamy. - Wzruszyłem ramionami, mając ogromną nadzieję, że to co powiedziałem będzie prawdą.
Droga zaczęła nam się strasznie dłużyć, a odetchnęliśmy z ulgą dopiero wtedy, gdy autobus zatrzymywał się na przystanku.
- Proszę nie jechać dalej i nie otwierać drzwi, dokończę sprawdzanie i również tu wysiądę - zawołał do kierowcy.
No i mamy przejebane. 
- Harry, to już nasz przystanek..
- Mam świetny pomysł - zwróciłem się cicho do dziewczyny.
- Miejmy nadzieję - mruknęła.
- Po prostu udawaj, że się bardzo źle czujesz. Musisz mi to bardzo głośno zakomunikować, jasne? Najlepiej trzymaj się za brzuch.
- Co ty..
- Po prostu to zrób, uda się - kiwnąłem głową i złapałem Isabelle za rękę.
Dziewczyna zawahała się przez chwilę, jednak gdy kanar był już blisko, postanowiła wypełnić swoje zadanie.
- H-Harry, niedobrze mi - jęknęła, robiąc dokładnie to, co jej powiedziałem.
- Wytrzymasz jeszcze chwilę? - spytałem z troską, na co pokręciła przecząco głową.
No to zaczynamy teatrzyk i miejmy nadzieję, że wszystko pójdzie po mojej myśli.
- Przepraszam, możemy wysiąść? - zawołałem do kierowcy - Moja żona jest w ciąży i ma silne mdłości.
Isabelle w tym momencie zrozumiała o co mi chodzi i położyła jedną dłoń na brzuchu. Kanar spojrzał najpierw na nas, a zaraz potem kiwnął do kierowcy, by otworzył nam drzwi.
- Dziękuję bardzo - odezwałem się cicho, pomagając Isabelle wysiąść z autobusu.
Dziewczyna mogłaby być naprawdę świetną aktorką, bo perfekcyjnie sprawdziła się w tej roli, jednak autobus wciąż tu stoi, więc musimy jeszcze trochę poudawać.
- Już ci lepiej, kochanie? - spytałem, powstrzymując śmiech.
- N-nie, możemy posiedzieć tu chwilę? - kiwnęła w stronę ławki.
- Oczywiście - odpowiedziałem, ostrożnie pomagając jej usiąść.
Po krótkiej chwili kanar wyszedł z autobusu i podszedł do nas. Chyba nasz teatrzyk pójdzie na marne.
- Jak się pani czuje? - spytał.
- Niezbyt dobrze - odpowiedziała, ani na chwilę nie odrywając rąk od swojego brzucha.
- Daleka droga przed wami?
- Nie, mieszkam dość blisko. Mieliśmy wysiąść na kolejnym przystanku, zadzwonię po przyjaciela to po nas przyjedzie. Moja żona musi jeszcze trochę odpocząć - starałem się zabrzmieć poważnie i chyba.. chyba mi się udało.
- Dobrze, rozumiem. Miłego dnia życzę. - Uśmiechnął się serdecznie.
- Dziękujemy i wzajemnie - odpowiedziałem mu słabym uśmiechem.
Gdy tylko autobus odjechał, a mężczyzna zniknął z naszego pola widzenia, Isabelle spojrzała na mnie.
- Jesteś idiotą - pokręciła głową.
- Ale przecież za to mnie lubisz - zaśmiałem się, uśmiechając szeroko.


Isabelle?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz