Strony

niedziela, 2 kwietnia 2017

Od Will'a CD. Quinn

- Nie stać mnie. - prychnąłem, podnosząc się na łokciach.
- Wymyślisz coś, bystry jesteś... wystarczająco... - usłyszałem gdzieś z kanapy.
Mniej-więcej taki Will *-*
- Ała! - złapałem się teatralnie za klatkę piersiową w okolicy serca. - To boli! Nie rań mnie! Jeśli tak samo traktujesz brata, to mu się nie... - urwałem, bo w tym samym momencie moja ulubiona poduszka wylądowała na mej facjacie.
- Żarty, żartami, ale mógłbyś nie przekraczać pewnego umiaru? - fuknęła nagle. Chyba trafiłem w czuły punkt, zresztą nic dziwnego - w końcu to jej młodszy brat. Zrzuciłem z twarzy poduszkę.
- Rozumiem, co czujesz... Aż za dobrze... - westchnąłem, wpatrując się w sufit.
- Co masz przez to na myśli? - ton jej głos momentalnie się zmienił.
- Heh... - zaśmiałem się krótko. Miałem jej tyle do powiedzenia. Najchętniej to wygadałbym się raz, a porządnie. O pojawianiu się Victorii w moim życiu i o tym, jak przez długi czas nie potrafiłem jej zaakceptować. Aż do tej tragicznej serii zdarzeń, wypadek jej i... Michael'a... Ale to nie jest dobry moment. - Nic, zupełnie nic... - odparłem tylko.
Temat zmienił się równie szybko, co poprzedni pojawił. Quinn za wszelką cenę nie chciała dopuścić mnie do kanapy. Kręcąc głową westchnąłem i udałem się do biurka. Miałem jeszcze do napisania ten durny referat... Zapomniałem, że ściągnąłem soczewki, więc musiałem w końcu, po tak długim czasie, założyć okulary.Westchnąłem ciężko i wyciągnąłem z szuflady brązowe pudełko, a z niego czarną parę breli. Usłyszałem cichy, krótki trzask kanapy. Dziewczyna zerwała się na równe nogi i podbiegła do mnie. Ledwo zdążyłem wsunąć je za uszy, ona już stała obok.
- Ooooo... Wyglądasz tak inteligentnie... - powiedziała słodko z głową przechyloną lekko w bok. - To miła odmiana.
- Dzięki, dobrze usłyszeć kilka słów otuchy przed czymś tak straszliwym, jak to! - mruknąłem wskazując oburzony na stertę kartek, książek i Bóg wie czego, na moim biurku.
- Wiesz, że nie odpuszczę ci tego kina? - rzuciła nagle, patrząc na mnie podejrzliwie.
- Ehe. - mruknąłem, kiwając głową, unosząc brwi i lekko wydymając dolną wargę (Jprdl, jak ciężko opisuje się gify xD). Ze śmiechem pokręciła głową i wyszła z mojego pokoju. Założyłem okulary na nos i otępiały gapiłem się w ścianę. Kiedyś trzeba napisać to cholerstwo...
*Następnego dnia*
Podniosłem głowę na dźwięk swojego budzika. Wciąż siedziałem przy biurku, lecz tym razem referat był gotowy, tylko... trochę obśliniony... Ale to nie powinno przeszkadzać nauczycielowi, grunt, że jest napisane! Zadowolony z siebie ruszyłem do łazienki, żeby się przebrać. I tak już spóźniłem się na western, którego szczerze nie cierpię. Głód także mi nie dokazywał, za to memu wiernemu przyjacielowi owszem. Homer siedział przede mną z miską w pysku. Pogłaskałem go po łbie i obolały poszedłem po paczkę psich chrupek. Doberman natychmiast upuścił naczynie, które z brzękiem spadło na podłogę do góry dnem. Obróciłem je i wsypałem do środka jedną miarkę karmy. Zebrałem wszystkie potrzebne rzeczy, łącznie z referatem i wyszedłem z pokoju, a chwilę później także z budynku mieszkalnego. Nie spiesząc się zbytnio, dotarłem do gmachu uniwersytetu. Po schodach wspiąłem się na pierwsze piętro, gdzie powoli zbierała się reszta klasy. Nie zdążyłem nawet usiąść na ławce, bo akurat nadchodziła pani Angelina.
- Mam nadzieję, że twój referat powali nas wszystkich na kolana, Grant. - rzuciła mijając mnie.
- Ja również... - mruknąłem pod nosem. Tyle uroku osobistego, a żadna nauczycielka mnie nie lubi... Talent...
*Po wszystkich zajęciach, koło godz. 17:45*
Czysty i przebrany, ale wciąż zmęczony położyłem się na łóżku. Jedyne, na co miałem ochotę to pójście spać, ale nie było mi dane. Usłyszałem dzwonek swojej komórki. Podniosłem ją, a na wyświetlaczu pojawił mi się nieznany numer. Odebrałem i mruknąłem do telefonu ciche "halo?".
- Mam nadzieję, że o mnie nie zapomniałeś. - odpowiedział mi znajomy, żeński głos.
- Quinlan? Skąd masz mój numer? - zaskoczony, poderwałem się z miejsca.
- Od Victorii, nie musisz jej dziękować. Zbieraj się i jedziemy. - odparła, po czym tak po prostu się rozłączyła.
- I jak tu odmówić. - rzuciłem do siebie i zacząłem zbierać się do wyjścia. Jednak wcześniej musiałem rozmówić się z siostrą. Wyszedłem ze swojego pokoju i bez pukania wszedłem do pomieszczenia naprzeciwko, którego lokatorem była moja kochana siostrzyczka.
- Też dobrze cię widzieć i... - usłyszałem jej głos z wnętrza pomieszczenia. Mój ulubiony Rudzielec siedział przy biurku. Odwróciła się akurat, gdy wszedłem do "głównego pokoju". - Nie musisz mi dziękować. - wyszczerzyła się.
- Nienawidzę cię. - mruknąłem, mrużąc oczy.
- Ja ciebie też, a teraz idź, bo znajdzie sobie trzech innych na twoje miejsce. - rzuciła, odwracając się z krzesłem. - A! Na stoliku leżą kwiaty. Weź je, wszystkie dziewczyny lubią kwiaty.
- Dzięki... - szepnąłem cicho, zabrałem bukiet i wyszedłem. Do dziś mam trudności z docenieniem jej. Nie wiem, czy ja byłbym w stanie zrobić dla Vicky coś podobnego, tak sam z siebie... W końcu zawędrowałem do pokoju numer 29. Zapukałem, a po chwili drzwi otworzyła mi liliowowłosa. Zadowolony chciałem wręczyłem jej kwiaty, ale...
- Oooo! Podziękuj ode mnie Victorii. - moja twarz natychmiast zobojętniała. Rzuciłem w nią bukietem, zatrzasnąłem drzwi i wolnym krokiem ruszyłem przez korytarz. Stało się tak, jak przewidziałem i po chwili usłyszałem za plecami przyspieszone kroki. Uśmiechnąłem się pod nosem.
***
Dojechaliśmy do miasta, dziewczyna zaparkowała i wysiedliśmy z pojazdu. Quinn zaczęła iść w stronę kina, ale chwyciłem ją za rękę i pociągnąłem za sobą. Popatrzyła na mnie pytająco.
- Nie wiem, jak ty, ale ja nie dam się tym naciągaczom. - mruknąłem wskazując głową na budynek kina. Przeszliśmy przez ulicę, a następnie przekroczyliśmy próg supermarketu. Liliowowłosa chyba w końcu się odnalazła... Zaczęła biegać od jednego do drugiego działu w tę, we wte i z powrotem. Chwyciłem koszyk i powlokłem się za nią.
- Na co masz ochotę? - spytałem, gdy weszliśmy w dział słodyczy i chrupek.
- Emmm... Może to... O! Albo tamto! - pokazywała na różne opakowania.
- To co w końcu? - ponagliłem ją, powoli tracąc cierpliwość.
- Nie wiem, ty coś wybierz. - westchnęła rzucając zmęczone spojrzenie na pełny regał. Nieco zirytowany, przejeżdżając wózkiem obok półki zacząłem zrzucać z niej różne opakowania. Niestety nie wszystkie trafiły do koszyka, więc po chwili na podłodze leżało mnóstwo torebek z rozmaitymi chipsami, chrupkami, prażynkami, orzeszkami i innymi, nieznanymi mi przekąskami. Co za tym idzie już wkrótce byliśmy zmuszeni do szybkiej ewakuacji ze sklepu spowodowanej wściekłą sprzątaczką.
- Wiesz co? - ledwo usłyszałem Quinn przez jej dyszenie, gdy znaleźliśmy się daleko od sklepu.
- Jak mi... nie powiesz, to... się nie... dowiem. - powiedziałem z przerwami na złapanie tchu.
- Ta kobieta do złudzenia przypomina mi naszą ulubioną sekretarkę, panią Lilian. - wysłowiła się po uspokojeniu oddechu, a chwilę później oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- Może tylko trochę. - rzuciłem z teatralną nieznajomością sytuacji, po czym znów zacząłem się śmiać.
- Ile marketów zostało nam do rozwalenia? - spytała, gdy kierowaliśmy się do następnego sklepu.
- Dwa albo trzy, w zależności czy zdecydujemy się na to kino. - uśmiechnąłem się niewinnie, gdy zaczęła mierzyć mnie wzorkiem.
- Pamiętaj, że ci nie odpuszczę. - mruknęła, mrużąc oczy.
- Pamiętam... - westchnąłem przekraczając próg supermarketu. Na pierwszy rzut oka był mniej-więcej podobnej wielkości, co ten poprzedni. Jednak po piętnastu minutach przekonaliśmy się, że jest zdecydowanie większy... Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że przez tyle czasu nie potrafiliśmy znaleźć odpowiedniego działu? To znaczy: Quinn nie potrafiła znaleźć, bo ja nie bardzo się za nim rozglądałem. Byłem zajęty... czymś innym... I nawet nie uprzedziłem dziewczyny, że go minęła. Wygłupiałem się i tańczyłem ze swoim wózkiem po całym sklepie.
- Will, chodź już! - fuknęła do mnie Quinn szukająca czegoś w dziale naprzeciwko. Zrobiłem obrażoną minę i już miałem spokojnie do niej iść, gdy wpadł mi do głowy pewien pomysł... Rozpędziłem się z wózkiem i puściłem luźno nogi. Do Quinlan przyjechałem w pozie "na trupa", ale nie bardzo wiedziałem, jak się zatrzymać. Zatem pojechałem dalej i zatrzymał mnie dopiero pracownik sklepu... Uprzejmie podziękowałem mu za informację, wręczyłem wózek i zacząłem uciekać w stronę wyjścia. Zza pleców usłyszałem krzyki dziewczyny, przypominające coś jak: "Jesteś idiotą, Grant!" albo "Przez ciebie już nigdy nie będę mogła pokazać się w żadnym sklepie!".

- To zmień kolor włosów! - odkrzyknąłem jej ze śmiechem, przeskakując nad ostatnią barierką dzielącą mnie od drzwi. Jednak na zewnątrz nie zatrzymałem się od razu. Zamiast tego ruszyłem w stronę ostatniego znanego mi marketu. Raz po raz obracałem głowę, żeby upewnić się, że Quinn nadal za mną biegnie. Stanąłem dopiero pod ostatnim sklepem, spojrzałem za siebie...
- Quinlan? - stanąłem, jak wryty. Przed chwilą jeszcze tam była... - Quinlan! - puściłem się biegiem z powrotem. Minąłem zakręt i leciałem dalej po prostej, ale nigdzie jej nie było. Poczułem, że serce mi stanęło. I równie szybko ruszyło z jeszcze większą prędkością.
- Zgubiłeś coś? - usłyszałem zza pleców. Obróciłem się i popatrzyłem w dół. Dziewczyna po prostu zatrzymała się zaraz przed ostatnim skrętem i stała tak, jak gdyby nigdy nic, opierając się o ścianę.
- Nienawidzę cię... - mruknąłem i szybko ruszyłem w stronę sklepu.
- William, nie obrażaj się! - zawołała doganiając mnie. Weszliśmy do marketu.
- Nie jestem obrażony, ale mam zamiar serdecznie ci się odwdzięczyć... - uśmiechnąłem się zadowolony na widok wnętrza budynku. Wewnątrz znajdowała się sala, w której rodzice mogli zostawić swoje dzieciaki na czas zakupów, a także zorganizować tam urodziny pod opieką jakiegoś przebranego wolontariusza. Wieszak z dwoma strojami stał przed salą. Pociągnąłem Quinn za rękę, rozejrzałem się wokół i zgarnąłem dwa stroje postaci z Mario. Następnie wręczyłem jej zielony strój, a sam wszedłem do łazienki. Przebrałem się w czerwony strój i wyszedłem do dziewczyny.
- Twoja kolej. - powiedziałem spod brązowych wąsów.
- Zwariowałeś, prawda?
- Skądże znowu. Jakoś musisz mi wynagrodzić ten brzydki kawał... - odparłem niewinnie. Liliowowłosa westchnęła i weszła do pomieszczenia. Po kilku minutach wyszła i ruszyliśmy na podbój sklepu. Przed wejściem do strefy zakupów zauważyłem dwa dziecięce autka z koszykami z przodu. Takie biedne, samotne, bez opieki... Wsiadłem na pierwszy i odpaliłem go. W moim koszyku ktoś zostawił opakowanie jajek.
- To nic trudnego, poza tym jesteśmy przebrani. - zapewniłem dziewczynę. Quinn wsiadła na drugi pojazd i ruszyliśmy w trasę. Zaczęliśmy się ścigać po całym sklepie. Wykorzystując fakt, że byłem w posiadaniu dziesięciu jajek, postanowiłem grać nieco nie fair. Rzucałem je za siebie, a Quinlan starała się je wymijać. Po kilku próbach w końcu wpadła w stłuczone jajko i o mało nie spadła z "wózka". Objąłem prowadzenie i wygrałem nasz wyścig.
- To idziemy po te chrupki? - spytałem, gdy podjechała bliżej.

Quinn? xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz