Strony

niedziela, 2 kwietnia 2017

Od Olivii C.D. Lewisa

Bardzo zdziwiło mnie zachowanie chłopaka, myślałam, że to zwykły gburowaty dupek, ale najwyraźniej coś siedziało w nim głębiej, a moje myśli potwierdziły się po słowach dotyczących jego rodziny. Nie miałam zamiaru dociekać, po pierwsze to i tak by mi nie powiedział, a po drugie - nieszczególnie mnie to obchodziło. W pełni doceniłam jednak to, jak teraz się zachował, a nawet ucieszyłam się, gdy zaproponował mi oprowadzenie po akademii.
- Jeśli to nie problem, to byłoby mi miło - odgarnęłam kosmyk włosów za ucho i uśmiechnęłam się delikatnie.  Wyraz jego twarzy zdecydowanie złagodniał, zbył to machnięciem dłoni. Lewis poszedł do sekretariatu, a ja oparłam się o wejście i poczekałam na niego. Zjawił się po krótkiej chwili i otworzył drzwi, ku mojemu zaskoczeniu przepuścił mnie pierwszą. Nie potrafiłam określić, czy silił się na uprzejmość, czy przyszło mu to od tak, bez powodu. Zaraz po kilku krokach zatrzymał się, a ja popatrzyłam na niego ze zdziwieniem.
- Nie uwierzysz - mruknął. Posłałam mu pytające spojrzenie. - To główny plac, a tam jest parking - wskazał na dwa rzędy samochodów stojących obok siebie. Wpatrywałam się w niego przez chwilę, zastanawiając czy miał mnie za taką tępą, a po chwili zrozumiałam, że to był tylko żart i prychnęłam śmiechem. Lewis przewrócił oczami i mimo tego, że wyraźnie miał ochotę wtrącić jakąś uwagę (zapewne dotyczącą mojej szybkości łączenia wątków), ruszył dalej w ciszy.
- Tu się ciągną stajnie dla koni akademickich i uczniów, dalej jest osobna, dla tych, które przyjeżdżają na chwilę, jakieś zawody, czy coś, wejście jest albo od strony biura, albo zaraz za tą ścianą, po drugiej stronie układ jest ten sam.
Weszliśmy do środka, przywitał nas dźwięk chrupania siana i parskanie. Rozejrzałam się, miejsce i boksy były naprawdę imponujące. Widać, że w budowę całego obiektu włożono wiele starań i pieniędzy.
Kilka osób kręciło się między końmi, reszta najwyraźniej była na zajęciach. Przyglądałam się wierzchowcom, wszystkie były piękne, wypielęgnowane i z błyszczącymi grzywami, jeśli miałabym opisać idealną stajnię, to wyglądałaby właśnie tak.
Chłopak dostrzegł mój niemy zachwyt, ale nie komentował, z resztą, koniarz koniarza zrozumie. Lewis pokazał mi jeszcze, gdzie znajduje się siodlarnia, paszarnia i parę innych miejsc. Z każdą chwilą miejsce podobało mi się coraz bardziej, tylko raz inna stadnina zrobiła na mnie podobne wrażenie.
- Tak właściwie, to nie powinieneś być na lekcjach? - zmieniłam temat, gdy uznałam, że już wystarczy mi rozpływania się. Chłopak potarł brwi, jakbym go na czymś przyłapała.
- Tak jakoś wyszło - wzruszył ramionami, skierowaliśmy się w stronę jednego z boksów. Z przyjemnością popatrzyłam na młodego folbuta. Posłał mi spojrzenie błyszczących ciemnych oczu i położył po sobie uszy. Och, gdzieś słyszałam, że zwierzęta bywają podobne do ich właścicieli. Albo na odwrót.
- Jest twój, prawda? - robię dwa kroki w tył, tak by go nie denerwować.
- Tak,  to Santiago - kiwnął głową i wyciągnął dłoń w stronę jego pyska, cmoknął parokrotnie, by ogier do niego podszedł. Pogładził go po strzałce i uśmiechnął się do niego. Gdy ponownie na mnie spojrzał, minę miał znów poważną.
Muszę przyznać, że coraz bardziej mnie intrygował.
- A co z twoim koniem? - zapytał. Wyciągnęłam z kieszeni płaszcza telefon i sprawdziłam godzinę, było kilka minut przed trzynastą, czas spędzony na obiekcie minął bardzo szybko.
- Właściwie to... - zaczęłam z zastanowieniem, a wtedy zadzwonił do mnie Beniamin. Odebrałam szybko.
- Stoję na podjeździe - mruknął krótko - pospiesz się, bo stajenny na zewnątrz wygląda jakby miał ochotę zadźgać mnie widłami.
Ben pracował w hodowli mojego dziadka, spędzaliśmy kiedyś razem mnóstwo czasu, dlatego chętnie zaoferował się z przywiezieniem Phillipe'a do uniwersytetu, dawno go nie widziałam. Rozłączyłam się i zerknęłam na Lewisa.
- ...to właśnie tu przyjechał - dokończyłam urwane wcześnie zdanie. Ruszyłam energicznym krokiem w stronę wyjścia, a stukot moich nieco podwyższanych botków poniósł się echem po bruku. Zobaczyłam Beniamina, rzekomo przerażającego stajennego, samochód z przyczepką, a także panią Ruby, która prowadziła własnego wierzchowca, najwyraźniej z parkuru. Podeszłam do nich i uśmiechnęłam się promiennie, Ben kiwnął mi głową, stajenny faktycznie był straszny, a pani Ruby wyciągnęła do mnie rękę.
- Olivia, miło cię znowu zobaczyć - powiedziała ciepłym głosem, a ja uścisnęłam dłoń - dziś przyjechałaś, prawda?
- Tak, stajnia jest przecudowna, cieszę się, że będę mogła tu trenować - odparłam miło i zerknęłam na gniadosza którego prowadziła, nie pamiętam go zbyt dobrze.
- To koń akademicki, ostatnio troszkę kombinuje i trzeba ją przytemperować  - wytłumaczyła, widząc moje spojrzenie. - Pójdę odprowadzić Zu, Jacobie, przygotowałeś boks dla jej konia, prawda? - zwróciła się do starszego mężczyzny. Przytaknął, a właścicielka odeszła, na pożegnanie mówiąc, że zawsze mogę poprosić ją o pomoc. Dzień naprawdę stawał się coraz przyjemniejszy. Ben otworzył przyczepkę, a ja weszłam do środka, by przywitać się z Phillipem, koń zarżał radośnie na mój widok, chwyciłam go za kantar i wyprowadziłam na zewnątrz. Otarł się o mnie, a ja przytuliłam się do niego, nie widziałam go od kilku dobrych dni i bardzo brakowało mi jego obecności. Po chwili stajenny chrząknął niecierpliwie pod nosem.
- Babii - zwrócił się do mnie Beniamin. Odkleiłam się z trudem od mojego konia, szczerze mówiąc to wolałam go od większości otaczających mnie ludzi. - Spieszę się troszeczkę, także jakbyś mogła...
- W porządku, rozumiem, fajnie cię było zobaczyć - chłopak wsiadł do samochodu i nagle sobie o czymś przypomniał. Odwrócił się i sięgnął na tył furgonetki, a potem podał mi spory karton. - Masz, to prezent od dziadka. Wpadnij niedługo do nas! - rzucił i zamknął drzwi.
Podniosłam zaskoczona dość ciężkie pudło, muszę szybko sprawdzić co to, ale akurat Phillipe był priorytetem. Ben odjechał, a stajenny wskazał mi, gdzie jest mój boks, był w tej samej części, co stanowisko Lewisa. Najwyraźniej wskazane nam ciągle na siebie wpadać. A no właśnie, Lewis? Gdzie on się w ogóle podział?
Poczułam wyrzuty sumienia, zaaferowana przyjazdem zupełnie o nim zapomniałam, nawet mu nie podziękowałam. Pocałowałam w nos "zaparkowanego" już i rozglądającego się Fifiego, obiecałam mu, że zaraz wrócę, a potem złapałam z powrotem za paczkę i siłując się z nią rozejrzałam. Lewis stał z boku w słońcu i opierał się od niechcenia o ścianę. Podeszłam do niego.
- Przepraszam, że tak odbiegłam od ciebie bez żadnego dziękuję, po prostu... - zaczęłam się mu tłumaczyć.
- Kiedyś może wybaczę - mruknął pod nosem, ale nie obrażonym tonem. Uniosłam wyżej brwi i usłyszałam rozmowy, najwyraźniej lekcje już się skończyły i uczniowie zapragnęli odwiedzić swoje konie. Kilka psów zaczęło plątać się między nogami, zacisnęłam usta i poczułam się trochę nieswojo, nie miałam pojęcia, że można mieć tutaj inne zwierzęta. Przytuliłam do siebie mocniej pudło.
- Yhm, nie miałbyś może ochoty się przejechać? - zaproponowałam po chwili milczenia. - Phillipe pewnie chętnie by się rozprostował po podróży, tylko musiałabym to odnieść do pokoju - wskazałam podbródkiem na pakunek, pewnie przez mój gwałtowny ruch zrobiła mi się druga broda. Chłopak zastanowił się przez chwilę.
- Wiesz, o szesnastej jest trening i... - zaczął.


Lewis? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz