Strony

niedziela, 19 lutego 2017

Od Vicky CD. Samuela

- GRANT!!! - ze snu obudził mnie wyjątkowo wkur... zdenerwowany głos naszej sekretarki. Zerwałam się z łóżka, gubiąc po drodze własne nogi, przez co już po chwili leżałam na podłodze zaplątana w kołdrę. Tuż obok Will'a, który zwijał się ze śmiechu z telefonem w ręce. Jeszcze raz puścił mi nagrany głos pani Lilian.
- Nienawidzę cię... - fuknęłam w miękki dywan. Poczułam, jak brat całuje mnie w głowę.
- Rusz dupę i się ubierz. I tak pozwoliłem ci pospać. - usłyszałam jego kroki, a następnie trzask drzwi. Delikatnie podniosłam się na łokciach i popatrzyłam za nim. Chwilę później podbiegł do mnie szczęśliwy, jak zawsze, Ozzy.
- Cześć, Maluchu! Chyba nie mam wyjścia, co? On tu wróci za jakieś dziesięć minut... - mruknęłam drapiąc go za uchem. Niechętnie wstałam i udałam się do łazienki.
~***~
- Co jest tak ważne, że w ostatniej chwili chcesz odwołać nasz trening?! - warknęłam, schodząc po schodach z Will'em, Ozzy'm i Homerem.
- Nieważne, mam kilka spraw do załatwienia w mieście. Ale najpierw przydałoby się obejrzeć nogę Black Jack'a. Wrócę, zanim zaczniecie galopować. - uśmiechnął się błagalnie. Wywróciłam oczami, zakładając na nos okulary.
- Niech będzie, ale spróbuj nie dotrzymać słowa. - mruknęłam, wychodząc z budynku.
- Będę grzeczny, obiecuję! - usłyszałam za plecami. - Z innej beczki, na cholerę ci te okulary? Jakbyś nie zauważyła, mamy ZIMĘ! - kątem oka dostrzegłam, jak pokazuje rękami na wciąż lekko zaśnieżone otoczenie.
- Przecież doskonale wiesz, o co w tym chodzi. Nie lubię jej pokazywać...
- Przesadzasz, ludzie nawet jej nie zauważają, a te okulary przykuwają uwagę dużo bardziej. Ehhhh... Jesteś niemożliwa. Poczekaj, sprawdzę, czy quad odpali.
- Przyjdź do nas za chwilę. - rzuciłam jeszcze za nim i weszłam do stajni. Do krat jednego z boksów był przywiązany siwy koń, a z drugiego końca zbliżał się chłopak z wiadrem. Gdy byliśmy niemal naprzeciwko siebie i miałam go wyminąć... Potknął się rozchlapując połowę zawartości pojemnika tuż pod moje nogi. Odskoczyłam do tyłu, ale o mało nie zahaczyłam o oparte o ścianę widły. W skoku próbowałam je wyminąć, i ja również się potknęłam, lecąc na ziemię. Okulary spadły mi na ziemię, a włosy przysłoniły prawe oko z blizną. Już po chwili stała przy mnie owa niezdara.
- Cholera, przepraszam. - wydusił, siląc się na uśmiech - Nic ci się nie stało?
Zaskoczona uniosłam swój wzrok na jego wyciągniętą rękę. Nim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, tuż za mną rozległ się męski głos.
- Myślę, że lepiej będzie, jak ja to zrobię. - standardowy, "niezwykle teatralny", zimny głos William'a. Zdumiony chłopak cofnął się gwałtownie. Ktoś słyszał jak wchodzi? Chwyciłam rękę brata i podniosłam się na nogi. Nikt nie zdążył nic powiedzieć, bo Homer i Ozzy nagle sobie o nas przypomnieli. Leciał większy, a tuż za nim mniejszy. Nie byłam pewna, jak zareaguje na nich siwek...
- Waruj. - warknęłam oschle (głównie z powodu cholernego bólu w okolicach kostki prawej nogi). Doberman natychmiast zareagował na polecenie i znieruchomiał w tej pozycji. Natomiast Ozzy nie bardzo zrozumiał, co od niego chcę. Dopiero, gdy zobaczył swojego starszego towarzysza, łaskawie usiadł. Odchrząknęłam i odezwałam się do Will'a:
- Pomożesz mi ze sprzętem? - nie zareagował. Szturchnęłam go mocno w żebra i dopiero wówczas przestał mierzyć nieznajomego wzrokiem.
- Dasz radę tak jeździć, przecież widzę jak odciążasz tę prawą nogę.
- Ja nie dam rady?! Lepiej pomóż mi ze sprzętem.
- Jasne. - mruknął, raz jeszcze rzucił niezbyt przyjazne spojrzenie chłopakowi i ruszył w stronę mojej paki.
- Bardzo za niego przepraszam. On jest... specyficzny. - zwróciłam się szeptem do zdezorientowanego chłopaka, sięgając po okulary. Posłałam mu (nikły, czyli dla mnie normalny) uśmiech i kuśtykając podążyłam za bratem.
~***~
Noga Black Jack'a wygląda coraz lepiej. Osiodłałam Amnesię, a psy zamknęłam w jej boksie. Wsiadłam w stajni i ruszyłam w stronę hali, gdzie jak zwykle o tej porze, nikogo nie było. Parkur ustawiony przez nas wczoraj pozostał nietknięty. Stępowałam przez około 10-15 minut, potem kłus, popręg, znowu kłus... A Will'a nadal nie ma. Gdy zaczęłam tracić nadzieję, na trybunach pojawił się ludzki kształt. Poczułam ulgę, choć i tak wciąż byłam na niego zła. Podjechałam niby od niechcenia do barierki i już miałam opierdolić go z góry na dół, gdy...
- Jak noga? - znajoma, lecz bezimienna twarz wpatrywała się we mnie, nieco zaniepokojona.
- W porządku, jak widać... Ale nie wierzę, że przyszedłeś tu tylko po to, aby zapytać jak się czuję. - mruknęłam, patrząc na niego nieco podejrzliwie.
- A jednak. - wzruszył ramionami. Zamrugałam kilkakrotnie. Zyskał bardzo dużo w moich oczach. Po chwili zorientowałam się, że patrzę na niego rozkojarzonym wzrokiem i odchrząknęłam szybko.
- Dziękuję za troskę, ale potrafię o siebie zadbać. Chociaż ta scenka Will'a pewnie mówi zupełnie co innego. On jest po prostu... trochę...
- Zazdrosny? Nie musi się martwić, nie jestem z tych, co... - nie skończył, bo wybuchnęłam śmiechem.
- Wątpię, żeby był zazdrosny o młodszą, co prawda adoptowaną, siostrę. Jest wyjątkowo nadopiekuńczy. Oboje straciliśmy w życiu zbyt wiele i mam ograniczony limit zaufania, czasem zupełnie niepotrzebnie, ale lepiej w tą, niż w drugą. - westchnęłam. I znów zdałam sobie sprawę, że zachowałam się głupio. - Wybacz mi, musiałam w jakiś sposób dać upust swojej frustracji z całego tygodnia. Swoją drogą, nie widziałeś go przypadkiem gdzieś po drodze? Miał mi pomóc przy treningu. Samemu jednak trochę ciężko jednocześnie skakać, sprzątać po koniu i ustawiać przeszkody...

Sammy?
(Trochę zepsułam, ale nie bij :/ Tylko proszę, niech jeszcze nie spada z konia!
SPOILER: Szpital jest w scenariuszu, ale przewidziany na trochę później xD)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz