Strony

poniedziałek, 30 stycznia 2017

Od Shane'a CD Allijay

W panice pobiegłem błyskawicznie na górę, do swojego pokoju. Wpadłem do środka z taką prędkością, że nawet Yamzes nie zdążył uciec. Zatrzasnąłem drzwi i oparłem się o nie, biorąc głęboki oddech. Zaraz po tym usiadłem zrezygnowany na ziemi. Kot podszedł do mnie, jakby wiedział, że coś się stało. Miauknął uroczo, wskoczył mi na kolana, a następnie wtulił łebek w mój brzuch. Po chwili zaczął głośno mruczeć. Uśmiechnąłem się na ten widok. 
-I co ja mam teraz zrobić? -zapytałem, patrząc głęboko w żółte oczy zwierzęcia. 
Odchyliłem głowę w tył, przez co oparłem ją o drzwi. Po kilku minutach mimo wszystko wstałem, a Yamzes usiadł przy szafie nieco zdezorientowany. W tym momencie zadzwonił mój telefon. 
-Hm? -zapytałem do słuchawki.
-Cześć Shi, co tam? -usłyszałem pełen wiecznej radości głos Kim. 
-Ah, mam problem... -zacząłem niepewnie, błądząc wzrokiem po ścianach pokoju.
-No, mów -pośpieszyła mnie siostra. 
-O piętnastej umówiłem się z Allijay... -Kim nie byłaby sobą, gdyby mi nie przerwała.
-Kup jej kwiaty, albo czekoladę.
-Kim... Chodzi o to, że umówiliśmy się w stajni... -westchnąłem głośno.
-Oj, biedny Shi... Nie martw się, konie nie są mięsożerne -próbowała mnie pocieszyć.
-Eh... Pamiętasz mamę? -jedno pytanie wystarczyło, by dziewczyna zamilkła. 
-Dla niej konie były tym, czym dla ciebie są motocykle. Podczas jazdy taką maszyną też wiele ludzi ginie -entuzjazm mojej siostry błyskawicznie wyparował, a w głosie zabrzmiała powaga. 
-Może masz rację... -zacząłem się zastanawiać, mimo, że nadal miałem wiele wątpliwości. -Dobra, muszę się z tym jeszcze oswoić, do zobaczenia. 
-No, pa -odparła rozłączając się. 
Przez następne chwile chodziłem bez sensu po pokoju, obserwując swoje buty na ciemnych panelach. Potem podszedłem do okna i oparłem się rękami o parapet. Widać stąd było ośnieżone trawniki, akademię, stajnię... A mnie pozostało nieco powyżej trzydziestu minut czasu. Nie mam pojęcia czym spowodowany jest mój strach przed końmi. Może z tym jest tak jak ze strachem przed ciemnością? Tylko kto mnie potrzyma za rękę? 
W końcu stwierdziłem, że muszę wziąć się w garść. Usiadłem na łóżku i chwyciłem książkę. Do brzucha natomiast przytuliłem jedną z przytulanek. 
Było dokładnie za dwie piętnasta, gdy zmierzałem w stronę stajni. Kroki stawiałem niczym skazaniec idący na szubienicę, pokornie, ze spuszczoną głową. Miałem na sobie ciepłą, ciemną kurtkę oraz zimowe buty, niezbędne podczas minusowej temperatury. Zatrzymałem się niepewnie przy boksie Varath'a, który, czując moją obecność, spojrzał na mnie swoimi mądrymi oczami. 
-Cześć Shane -niemal podskoczyłem ze strachu, gdy usłyszałem obok siebie Allijay.
Ta, zaczęła się śmiać z mojej reakcji, a na wpatrywałem się w nią oszołomiony. 
-Ale się przestraczyłeś! -stwierdziła z szerokim uśmiechem. 
-Ta, yhym... -mruknąłem słabo. 
-To co? Wybierzemy się na przejażdżkę? -zapytała radośnie, po czym pogłaskała mojego wierzchowca po pysku. 
Ja tylko tępo się w niego wpatrywałem, zupełnie jakbym był w innym świecie. Koń zarżał głośno i podniósł łeb. Natychmiast się cofnąłem, wyciągając ręce przed siebie w geście obronnym. 
-Shane? -zapytała zdezorientowana Allijay. 
-Um... Ja... Muszę się przewietrzyć -po wypowiedzeniu słów tej jakże słabej wymówki skierowałem się do wyjścia ze stajni, nie zważając na krzyki dziewczyny.
Zatrzymałem się dopiero na podjeździe przed budynkiem. Patrzyłem w dal, na białe czubki drzew i szare niebo. Zastanawiałem się co ja tu w ogóle robię? Skierowałem wzrok w górę, na zasnute chmurami sklepienie. Mama na pewno nie byłaby ze mnie dumna... Zresztą, ja sam wiem, że cały ten mój strach jest po prostu głupi. 
-Shane? -zapytała łagodnie Allijay, która najwyraźniej poszła za mną. 
Podeszła powoli i położyła mi rękę na ramieniu. 
-Co się stało? Wszystko dobrze? -chociaż ona może się o mnie martwi. Nie powiem, zrobiło mi się ciepło na sercu. 
Mimo, że czułem jak szare oczy dziewczyny wpatrują się w moje ślepa, nadal unikałem jej spojrzenia. 
-Boję się koni... -szepnąłem, przełamując się i kierując wzrok na twarz towarzyszki. -Siedem lat temu moja mama miała wypadek konny, mimo, że jeździła naprawdę długo, bo od dzieciństwa. Zmarła w drodze do szpitala... -powiedziałem szczerze i po raz kolejny wziąłem głęboki wdech. 
Ponownie zerknąłem na swoje buty. Wyciągnąłem powoli rękę w stronę dziewczyny, po czym chwyciłem ją delikatnie za dłoń. W tej chwili potrzebowałem czyjejś bliskości, trochę tak jak Allijay dziś w nocy... 
Allijay? :c

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz