Strony

sobota, 31 grudnia 2016

Od Samuela Do Jasmine


Dziś trzydziesty grudnia. Dwa dni przed rozpoczęciem nowego roku. Co mnie wzięło, żeby zmieniać coś akurat teraz. Mogłem sobie poczekać do pierwszego stycznia i pochwalić się wszystkim na FB: Nowy rok, nowy ja! i wkleić zdjęcie Morgan University. Nie, to nie w moim stylu. Kogo w ogóle obchodzi moja osoba? Dostałbym może ze dwa lajki. Od ciotki i Maxa. Ech… Na tę myśl poczucie beznadziejności jeszcze bardziej zaćmiło mój umysł. Wyjrzałem przez okno srebrnego Forda, którym aktualnie kierował ojciec. Uparł się, że sam odwiezie mnie cały ten kawał drogi i przy okazji spotka się ze swoim drugim synem. Dlaczego w ogóle zgodziłem się na Morgan? Na świecie znajduje się w trzy dupy takich uniwerków. Teraz będę musiał widzieć Maxa codziennie. W sumie, może to i dobrze? Może się trochę stęskniłem za dogryzaniem mu? Tak podsumowując, jakoś nie czułem się z tym tragicznie źle, jedyne co mnie dobijało to to, że będę tak daleko od domu i starych znajomych. Trochę ciężko było mi to wszystko zostawić. Co jeśli mnie tam nie polubią i będą gnębić do końca wszystkich dni? Teraz do mnie dotarło, że wolałbym mieć tam kogoś, do kogo będę miał otworzyć gębę. Znając siebie nie ośmieliłbym się nawet zapytać kogoś o drogę na stołówkę, nie walcząc przy tym z nieśmiałością. Może to jednak dobrze, że Max tam będzie. Ciekawiło mnie jedynie, jak zareaguje na mój przyjazd. W końcu nic mu jeszcze nie powiedziałem.
Otworzyłem szybko oczy czując pulsujący ból w czaszce. Musiałem zasnąć i uderzyć głową na tej wyboistej ścieżce. Spojrzałem na tatę.
- Już prawie jesteś my na miejscu, Sam. Właśnie miałem cię budzić. – uśmiechnął się, a ja dostrzegłem zmęczenie na jego twarzy
- Dlaczego nie chciałeś się zmienić? Przecież mam już prawko. – posłałem ojcu karcące spojrzenie
- Oh, Sammy. W Anglii panują inne zasady ruchu i nie chciałem…
- To nie jest żadne wytłumaczenie. Potrafię się przestawić. – przerwałem mu, a po chwili znów się odezwałem – Obiecaj mi tylko, że nie ruszysz w drogę powrotną zanim się porządnie nie wyśpisz w jakimś hotelu.
Tata pokiwał głową i uśmiechnął się szerzej. Przerzucił gałkę na większy bieg i dodał nieco gazu, podjeżdżając pod górkę. Naszym oczom ukazała się ośnieżona brama i ogromne drzewa, których gałęzie oblepiał śnieg. Miałem wrażenie, że wjeżdżamy w jakąś magiczną krainę.
- Mówisz zupełnie jak Victoria – uśmiechnął się smutno, postukując palcem w kierownicę w rytmie piosenki
Zerknąłem przez tylną szybę, upewniając się, czy przyczepa wciąż za nami podążała. Ręce zaczęły mi się pocić, a w brzuchu szykowało się małe powstanie. Cz-czy ja się denerwowałem? Tak, znaczy może trochę. Kiedy tata zaparkował samochód na parkingu, wyciągnął kluczyki ze stacyjki i odpiął pas, poczułem jak moje kości robią się nagle strasznie ciężkie. Tata położył rękę na moim kolanie spojrzał mi w oczy.
- Będzie dobrze, zobaczysz. – powiedział jakby wiedział czym się teraz przejmuję, dodając mi tym samym nieco otuchy.
Kiwnąłem głową, biorąc głęboki oddech i wyszedłem z samochodu. Śnieg przyjemnie zachrzęścił pod moimi stopami, a mroźne powietrze zaszczypało w nos i policzki. Zatrzasnąłem drzwiczki i rozejrzałem się dookoła. Szczerze, myślałem, że to wszystko będzie trochę mniejsze i… No w sumie sam nie wiem czego oczekiwałem. Nie zawiodłem się jednak, tylko nabrałem obaw. Wszystko wyglądało tutaj tak ekskluzywnie i elegancko, że miałem wrażenie, iż nie dopasuję się tutaj. Nie pozostało mi teraz nic innego jak poszukać Maxa i swojego nowego pokoju.
- Jak myślisz, gdzie on teraz może być? – usłyszałem za plecami pytanie ojca
- Nie mam poję… - zacząłem i w tym momencie zobaczyłem tę idiotyczną czapkę z bąblem, którą rozpoznałbym wszędzie – Tam jest.
Wskazałem tacie kierunek ruchem głowy, a następnie skierowałem tam swoje kroki. Dostrzegłem, że siedzi sam na ławce plecami do nas i grzebie coś w telefonie. Uśmiechnąłem się złośliwie pod nosem i podbiegłem do niego, zbierając po drodze śnieg. Zlepiłem z niego prowizoryczną śnieżkę i wtarłem ją Maksowi prosto w twarz. Braciszek podskoczył przestraszony i zerwał się na równe nogi.
- Hahah, orientuj się, głupku! – krzyknąłem, zwijąjąc się ze śmiechu, faktycznie brakowało mi wkurzania brata
Podniosłem wzrok i zobaczyłem zdezorientowaną i zaskoczoną minę Maxa, co wywołało kolejny atak śmiechu. Max zmarszczył brwi, sięgnął w dół po porcję śniegu i uformował z niej śnieżkę. W następnej sekundzie zamachnął się i rzucił ją we mnie. Ja zdążyłem się uchylić i pocisk trafił w brzuch naszego ojca. Obaj wybuchliśmy śmiechem, widząc zaskoczoną minę taty.
- No dzięki, naprawdę ciepłe powitanie – zaśmiał się, otrzepując czarny płaszcz ze śniegu
- Co wy tu robicie? – zapytał Max, łapiąc oddech w przerwie od śmiechu
- Jak to co, wprowadzam się. – wyszczerzyłem zęby w szatańskim uśmiechu
Max pokiwał głową i podszedł do nas. Spojrzał najpierw na tatę, a potem na mnie. W jego spojrzeniu dostrzegłem zwyczajne iskierki radości. Nic a nic się nie zmienił.
- Którego konia ukradłeś ciotce? Hope? – skrzyżował ramiona na piersi
- Może – odparłem wymijająco, odwróciłem się napięcie i ruszyłem w stronę samochodu
Pomyślałem, że po tylu godzinach jazdy Hopeful musiała być równie zmęczona co ja. Najlepiej by było, gdyby znalazła się już w swoim nowym boksie. Usłyszałem za sobą kroki Maxa i taty, który wypytywał o wszystko brata. Wiecie, zadawał takie standardowe pytania z podręcznego zestawu każdego rodzica: Czy nic ci się nie stało? Dlaczego tak rzadko do mnie dzwonisz? I tak dalej. Przewróciłem tylko oczami, domyślając się, że następnym razem mnie również nie ominie ta lawina pytań. Kiedy doszliśmy już na miejsce otworzyłem przyczepę, kładąc rampę na śniegu.
- Pomóc ci? – usłyszałem pytanie Maxa
- Przecież dam radę. – warknąłem, ech… On dalej uważa mnie za małego braciszka, którego ciągle trzeba mieć na oku. Coś czułem, że tak będzie wyglądał każdy dzień spędzony tutaj razem z Maksem.
- Okey, mam nadzieję, że dacie sobie radę, chłopcy. Idę pogadać z właścicielem i potem was znajdę, ok? – poinformował nas tata i nawet nie czekając na potwierdzenie odszedł w stronę któregoś z budynków
Wszedłem powoli na rampę i położyłem rękę na siwym zadzie klaczy. Hope nawet nie drgnęła i dalej stała spokojnie, więc przesunąłem się bliżej pyska.
- Dzielna dziewczynka. Chodźmy zobaczyć twój nowy dom. – szepnąłem do niej gładząc ją po szyi
Odwiązałem klacz i powoli wyprowadziłem na zewnątrz. W jej oczach nie było nawet cienia strachu czy choćby niepokoju. Hopeful z ciekawością rozglądała się na wszystkie strony świata i strzygła co chwilę uszami. Wyciągnąłem z kieszeni kurtki kartkę z podstawowymi informacjami i odszukałem wzrokiem numer boksu klaczy. Czarno na białym widniał numer 13. Nie czekając na Maxa poprowadziłem Hope w stronę pierwszych lepszych drzwi dużego budynku naprzeciw, mając nadzieję, że to stajnia. Nie chciałem robić wrażenia, że kompletnie nie mam pojęcia gdzie idę, więc zadarłem brodę wyżej i szedłem pewnym krokiem.
- Ej, Sammy, to nie w tą stronę. – zaśmiał się Max, a ja poczułem jak z irytacji palą mnie policzki
Miałem ochotę pacnąć się w czoło i jęknąć z frustracją, ale zamiast tego odwróciłem się sztywno i ściskając mocno uwiąz klaczy podążyłem za Maksem. Brat przytrzymał nam drzwi stajni. Mijałem go z lekko naburmuszoną miną, na co szatyn uśmiechnął się. Dlaczego on zawsze musiał się uśmiechać? Biorąc głęboki oddech i zaciągając się zapachem koni, skierowałem się w stronę boksu numer 13. Zerkałem po tabliczkach wywieszonych na drzwiach boksów szukając odpowiedniej. Jest!
Widząc swoje nazwisko jak najszybciej podszedłem do boksu. Chwyciłem za zasuwę i otworzyłem drzwi. Moim oczom ukazał się smukły pysk gniadosza Maxa o imieniu Newton. Cholera. Kiedy ogier dostrzegł Hope zarżał i naparł na drzwi próbując wyjść.
- Sams, co robisz? – usłyszałem głos Maxa, który sekundę później chwycił za kraty w drzwiach boksu i pomógł mi je zamknąć
Ponownie zakląłem w myślach, przeklinając własną głupotę. Wbiłem wzrok w kamienną podłogę. Hopeful trącała mnie w ramię, czułem jej ciepły oddech na karku.
- Hej, co jest grane, Sammy? – wyczułem nutkę troski i zaniepokojenia w głosie brata
- Nic. – odparłem krótko, chcąc jak najszybciej zakończyć tą rozmowę
- Gadaj. Widzę, że coś cię gryzie. – Max chwycił za uwiąz Hope i spróbował wyjąć mi go z ręki, ale ja zacisnąłem mocniej palce. Widząc to, odpuścił wkładając ponownie rękę do kieszeni kurtki.
- Pokaż mi tylko gdzie jest ta cholerna trzynastka. – powiedziałem spokojnie i spojrzałem w czekoladowe oczy brata
Max kiwnął głową, mrużąc odrobinę oczy i minął mnie bez słowa. Zatrzymał się cztery boksy dalej, otworzył zasuwę i gestem wskazał, że mogę wprowadzić już klacz. Hopeful weszła do niego, czując się niemal jak u siebie w domu. Max spojrzał na zegarek, a następnie zasunął drzwi.
- Ja muszę szykować się na trening. Dasz sobie radę? – widząc moją wymowną minę zmarszczył brwi i ciągnął dalej – Jaki masz numer pokoju?
Ponownie wyciągnąłem papierek z kieszeni. Drugi widniejący na nim numer musiał zapewne być numerem pokoju.
- 51. Jak strefa 51. – posłałem mu blady uśmiech – To na piętrze, tak?
- Mhm. – kiwnął głową i uśmiechnął się – Zajrzę do ciebie po treningu, ok? Na razie.
Odprowadziłem brata wzrokiem aż zniknął z pola mojego widzenia, a następnie zająłem się klaczą. Zdjąłem z niej ochraniacze, które odłożyłem w kąt boksu. Usiadłem na słomie, oparłem się plecami o drewnianą ścianę i głęboko westchnąłem. Poobserwowałem chwilę jak Hope bada wszystko uważnie i strzyże uszami. Po chwili jednak zdecydowałem się zacząć rozpakowywać rzeczy. Podniosłem się z ziemi i chwyciłem ochraniacze siwki. Następnie wyślizgnąłem się z boksu, zamykając go. Nagle poczułem jak coś dotyka mojej prawej nogi. Spojrzałem na to coś szybko i uśmiechnąłem się pod nosem. To był pies. Uważnie mnie obwąchiwał i merdał przy tym puchatym białym ogonem. Wahałem się przez chwilę czy go nie pogłaskać.
- Snowy, do nogi – ciszę, panującą w stajni przerwał melodyjny głos dziewczyny, stojącej tuż obok

Jas? C:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz