Wpatrywałam się w zabudowania akademickiej stajni, zauroczona widokiem jaki rozpościerał się ze wzgórza. Wszystko było świetnie widać, nie umykały mi nawet najmniejsze szczegóły. Przez długą chwilę nie mogłam odwrócić wzroku, a gdy to zrobiłam ponownie napotkałam spojrzenie Max'a. Szatyn uśmiechał się szeroko, a jego oczy błyszczały wesoło. Nie mogłam nie odwzajemnić uśmiechu, po prostu nie potrafiłam. Jeszcze przez kilka minut staliśmy na wzgórzu, ciszę przerwał chłopak.
- Powinniśmy wracać, zaczyna się ściemniać - odparł. Fakt, jesienią bardzo szybko robiło się ciemno, co nie sprzyjało długim treningom i przejażdżkom. Chcąc zakończyć wyprawę jakimś miły akcentem, rozejrzałam się dookoła. Pagórek był bardzo łagodny, w całości pokryty zieloną trawą, która ciągnęła się aż do stadniny.
- Ścigasz się? - spojrzałam na niego z wyzwaniem, a Fils parsknął radośnie, jakby rozumiał o czym mówię. Newton spojrzał na kompana, a następnie zarzucił łbem. Max poklepał go uspokajająco po szyi.
- Nie masz szans - jego banan na twarzy był godny Kota z Cheshire.
- Czyżby? - droczyłam się z nim, siadając wygodniej w siodle i poprawiając wodze. - Na trzy?
Chłopak kiwnął głową.
- Raz, dwa... - zaczął liczyć.
- Trzy! - zawołałam i popędziłam Filsa. Pełen młodzieńczej energii wałach rzucił się naprzód, zadowolony z takiego obrotu sprawy. Uwielbiał rywalizację. Choć na początku zostawiliśmy tamtą dwójkę w tyle, szybko udało im się nas dogonić. Walka o zwycięstwo toczyła się do samego końca, ale ostatecznie wygrał Max.
- Następnym razem zostaniesz z tyłu - zeskoczyłam z wałacha, zatrzymawszy się przed stajnią. Szyję karosza pokrywała cienka warstwa potu. - Trochę treningu i pokażemy waszej dwójce kto jest najlepszy!
- Nie wątpię - również zsiadł z Newtona i ramię w ramię, zaprowadziliśmy swoje wierzchowce do boksów. Energicznie zabrałam się do wycierania Filsa, żałując, że jest zbyt chłodno, żeby iść z nim na myjkę. To załatwiłoby całą sprawę.
- Już skończyłeś? - spytałam zaskoczona, gdy chłopak wszedł do boksu mojego konia. Oparł się plecami o ścianę boksu, głaszcząc przez kraty ogiera.
- Yhym - mruknął i sięgnął do mojej skrzynki po szczotkę, zabierając się tym samym do pomocy.
- Nie musisz tego robić, poradzę sobie - oparłam ręce na biodrach, wpatrując się w niego.
- Wiem, ale inaczej spóźnimy się na kolację - to przesądziło sprawę. Posiłek oznaczał jedzenie, a jedzenie było jedyną rzeczą dla której żyłam. No może poza końmi, rodziną... okej nie jedyną, ale jedną z ważniejszych. Wspólnie razem uporaliśmy się z czyszczeniem karosza i żartując dotarliśmy do akademickiej stołówki. Z uśmiechem nałożyłam sobie mnóstwa nutelli na kanapkę, nie zwracając nawet uwagi na jakiekolwiek warzywa, szynki czy sery.
- Nonna zadźgałaby mnie swoim szydełkiem, gdyby to zobaczyła - usiadłam obok Max'a. - Uważa, że będę gruba i Fils mnie nie uniesie. Ostatnio wpadła do naszego domu i wyrzuciła wszystkie słoiki, nie oszczędzając nawet jednego.
- Ciekawa babcia - zaśmiał się, jedząc swoją kanapkę.
- Obiecuję ci, że kiedyś ją poznasz - dałam mu kuksańca i wróciłam do pałaszowania słodkiej bułki. Szatyn uniósł brew, patrząc na mnie z zaskoczeniem. - Zamierzam porwać cię do Włoch, żeby pokazać ci jak nudno jest w niewielkim mieście. Założę się, że będziesz chciał wracać do siebie po kilku dniach.
Uśmiechnął się z rozbawieniem, a ja zdałam sobie sprawę z tego, jak dobrze mi się z nim rozmawia. Otwieram się przed chłopakiem, którego znam od kilku godzin.
Maxieł? :3
- Następnym razem zostaniesz z tyłu - zeskoczyłam z wałacha, zatrzymawszy się przed stajnią. Szyję karosza pokrywała cienka warstwa potu. - Trochę treningu i pokażemy waszej dwójce kto jest najlepszy!
- Nie wątpię - również zsiadł z Newtona i ramię w ramię, zaprowadziliśmy swoje wierzchowce do boksów. Energicznie zabrałam się do wycierania Filsa, żałując, że jest zbyt chłodno, żeby iść z nim na myjkę. To załatwiłoby całą sprawę.
- Już skończyłeś? - spytałam zaskoczona, gdy chłopak wszedł do boksu mojego konia. Oparł się plecami o ścianę boksu, głaszcząc przez kraty ogiera.
- Yhym - mruknął i sięgnął do mojej skrzynki po szczotkę, zabierając się tym samym do pomocy.
- Nie musisz tego robić, poradzę sobie - oparłam ręce na biodrach, wpatrując się w niego.
- Wiem, ale inaczej spóźnimy się na kolację - to przesądziło sprawę. Posiłek oznaczał jedzenie, a jedzenie było jedyną rzeczą dla której żyłam. No może poza końmi, rodziną... okej nie jedyną, ale jedną z ważniejszych. Wspólnie razem uporaliśmy się z czyszczeniem karosza i żartując dotarliśmy do akademickiej stołówki. Z uśmiechem nałożyłam sobie mnóstwa nutelli na kanapkę, nie zwracając nawet uwagi na jakiekolwiek warzywa, szynki czy sery.
- Nonna zadźgałaby mnie swoim szydełkiem, gdyby to zobaczyła - usiadłam obok Max'a. - Uważa, że będę gruba i Fils mnie nie uniesie. Ostatnio wpadła do naszego domu i wyrzuciła wszystkie słoiki, nie oszczędzając nawet jednego.
- Ciekawa babcia - zaśmiał się, jedząc swoją kanapkę.
- Obiecuję ci, że kiedyś ją poznasz - dałam mu kuksańca i wróciłam do pałaszowania słodkiej bułki. Szatyn uniósł brew, patrząc na mnie z zaskoczeniem. - Zamierzam porwać cię do Włoch, żeby pokazać ci jak nudno jest w niewielkim mieście. Założę się, że będziesz chciał wracać do siebie po kilku dniach.
Uśmiechnął się z rozbawieniem, a ja zdałam sobie sprawę z tego, jak dobrze mi się z nim rozmawia. Otwieram się przed chłopakiem, którego znam od kilku godzin.
Maxieł? :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz